W niedzielę w całej Danii szalała burza śnieżna. U nas nie było aż tak źle, ale opady śniegu były dość intensywne. Postanowiliśmy zabrać Wikinga i Tasję do ogrodu. Tasja włączyła opcję „Lets get retarded” i latała po śniegu jak oszalała, a Wiking próbował się przemieszczać. Nie było to łatwe, bo śniegu było sporo, więc każdy krok kończył się lądowaniem na śnieżnym puchu. Długo też nie wytrzymaliśmy, bo mroziło i sypało równo.
W poniedziałek odwiedziła nas wiedźma (myślę, że to określenie jest zbyt miłe dla tej osoby, ale nie mam włączonej cenzury, by używać treści niecenzuralnych na moim blogu). Postaram się opisać jej wizytę jak tylko ochłonę, powiem tylko, że do przyjemnych nie należała.
W środę za to byliśmy u dentysty na pierwszej, wikingowej kontroli. Troszkę się obawiałam tej wizyty, a okazała się całkiem przyjemna. Dentystka na jaką trafiliśmy jest młodą kobietą, bardzo miłą. Wiking na wstępie wizyty smacznie sobie drzemał, w tym czasie pani doktor opowiadała nam o tym co i jak. Potem musieliśmy wybudzić niedźwiedzia ze snu. Zdziwiła go trochę lokalizacja jego pobudki. Byliśmy w lekkim szoku, gdy grzecznie otwierał buzię, pokazując swe uzębienie. Dentystka była za to zdziwiona ilością zębów, jakie Wiking już posiada, dodam jeszcze, że w tej chwili wszystkie trójki są na etapie „wychodzenia”. Następna wizyta ma być za ok. rok, wtedy też Wiking miał wypróbować krzesło dentystyczne. No, ale Wiking jak to Wiking, już teraz miał ochotę na nim „pojeździć” w górę i w dół, po raz kolejny otwierając paszczę, prezentując uzębienie. Kurczę, ja jak tylko tam chcę zajrzeć to jestem pogryziona. A tak poza tym to chyba nasz maluch podbił jej serce ;). Czytaj dalej »