Archiwum Bloga

Wolni

Nikomu nie mówiliśmy o tym, że po moim przyjeździe z Polski dostaliśmy list z kommuny. Kurczę, jak tylko widzę ich pieczątkę na kopercie, zaczyna się stres. No i w liście była informacja o kolejnej wizytacji. Pani z kommuny miała przyjść w środę, ale na godzinę przed spotkaniem wysłała sms, prosząc o przesunięcie wizyty na dzień następny. Średnio nam się to spodobało, no bo po pierwsze znów oczekiwanie, a po drugie musiałam zwolnić się z pracy.

I tak w czwartek przyszła, tym razem tylko jedna pani, ta sama, która była u nas ostatnio. Wiking jak tylko weszła, rzucił się na nią, by wzięła go na ręce. Ogólnie, cały czas ją zaczepiał, ciesząc się jak głupi. Najlepsze było, gdy wziął z kanapy poduszkę i w nią rzucił, no tak, tacine zabawy ;). I tak posiedziała, pogadaliśmy. Przyszła głównie po to, by nas poinformować, że ona nie widzi, że dziecku nic się złego nie dzieje, można z nami porozmawiać i mamy argumenty swoich racji i ma zamiar zamknąć sprawę. Oczywiście jak byśmy mieli jakieś problemy, to mamy się z nią kontaktować, ale sprawa jest zamknięta.  Czytaj dalej »

Wszyscy razem

watermarked-IMGP7441Bo rodzina musi trzymać się razem, za równo w zdrowiu jak i w chorobie. Tak więc chorujemy sobie również razem. Co prawda jak do tej pory to tylko ja z mężulem zawsze jeden od drugiego coś łapaliśmy, a Wikinga jakoś wszystko omijało bokiem, no ale nie tym razem. I tak chyba mamy szczęście, bo pierwsza choroba Wikinga wypadła w wieku 17 miesięcy. Na szczęście to nic poważnego, był katar, był kaszel, no i pojawiła się podwyższona temperatura. Jak już miał 37,7st. to zdecydowaliśmy się na wizytę u lekarza, no ale niestety nie udało nam się go tam zapisać. Mężul zadzwonił, poinformował rejestratorkę co i jak, a ta powiedziała mu, że taka temperatura, to nie temperatura, co innego jakby to było 37,8st., no i że panuje wirus i wszyscy chorują. Dziękuję do widzenia. Powiedziała mu jeszcze, że jakby stan dziecka się pogorszył, to może zadzwonić do lægevagt (lekarz domowy, działający 24godz. na dobę) i go wezwać. Ten tekst akurat mocno mnie podirytował, bo my akurat z każdym katarem do lekarza nie latamy, więc jak już raz chcemy dla pewności skorzystać z należących się nam „usług”, to mówią nam, że zawsze możemy zadzwonić do lekarza domowego, który oczywiście jest płatny. Na szczęście Wikingowi już się poprawiło za sprawą wszelkich domowych medyków, nacieraniu i naklepywaniu, ale jakbym tak musiała dzwonić po lekarza, to chyba z rachunkiem bym wylądowała u pani recepcjonistki.  Czytaj dalej »

Wolny kraj

Wczoraj przyszły panie z kommuny. Na czym stoimy? Myślę, że jest ok, ta wizyta wyglądała zupełnie inaczej niż wizyta wiedźmy (na prawdę nie chcę przeklinać, więc zostanę przy tym określeniu, choć jest zbyt łagodne, mała litera, bo na wielką nie zasługuje), bo po prostu była na poziomie. Ta poprzednia to było podjudzanie, szykany i ignorancja. Teraz po prostu rozmawialiśmy jak ludzie, nikt nas nie atakował i nie ignorował.

Wikinga zbytnio panie nie miały okazji poznać, bo on po chwili od ich przyjścia zasnął i obudził się przed samym ich wyjściem.  Czytaj dalej »

Niepewność

Od wczoraj czuję strach, a raczej przerażenie. Przyszedł list, po trzech miesiącach od wizyty pielęgniarki, postanowiła zgłosić na nas skargę. Będzie wizytacja, jutro. A wszystko tylko i wyłącznie przez to, że mój mąż daje sobie świetnie radę z dzieckiem i nie potrzebujemy opiekunki. Tak samo jak dawaliśmy radę wcześniej i nie potrzebowaliśmy rad tej… Taka jej mała zemsta, dlaczego?, bo może. Jak się okazało każdy może zgłosić zaniedbanie bądź znęcanie się nad dzieckiem i nie musi mieć do tego żadnych dowodów. Zapytaliśmy co jeśli udowodnimy, że ona kłamie, dowiedzieliśmy się, że to już nie jest ich problem. Czyli możesz mieszać się w życie człowieka, stawiać życie szczęśliwej rodziny na szali i nie poniesiesz tego żadnych konsekwencji. Czytaj dalej »

Jak to wiedźma przyleciała

Zmobilizowałam się i o wizycie wiedźmy napiszę. Kurczę, całą dzisiejszą drogę z pracy do domu myślałam jak ładnie skomponować skargę po duńsku, bo to jedno na pewno chcemy zrobić, napisać skargę na tę panią, bo jeśli 100% osób, z którymi rozmawialiśmy, twierdzi, że wyszła ona daleko poza swoje kompetencję, to chyba jednak nie są to nasze wymysły, a fakt.
Napiszę od razu, że pozostałam przy określeniu wiedźma, mimo, że na język ciśnie mi się wiele niecenzuralnych słów, ale jak pisałam, języka takiego na moim blogu nie używam (podobnie jak w życiu). No, ale każdy może sobie wyobrazić wszelkie określenia z tych najgorszych, jakie siedzą w mojej głowie.
Zacznę od początku, od jej pierwszych wizyt, bo to może pozwoli wyjaśnić dlaczego nie do końca wierzyliśmy w kompetencje wiedźmy.

Punkt 1 – smoczek: próbowaliśmy dać Wikingowi smoczka, ale on go nie chciał, ba mieliśmy nawet kilka rodzajów. Wiedźma (niech już i tak łagodnie pozostanie nazywana) doradziła nam kupno smoczków starego typu, takich okrągłych jak ja to nazywam knebelków. Kupiliśmy, Wiking nie chciał. Stwierdziła, że kupiliśmy złe, bo mamy mu dać taki od 6 miesiąca. Trochę zdziwieni spróbowaliśmy ponownie, ale jako, że był to smoczek większy, Wiking zakrztusił się i zwymiotował, wiedźma twierdziła, że to normalne przecież, a my już powiedzieliśmy dość.

Punkt 2 – mleko: jako, że walka o karmienie piersią zakończyła się fiaskiem (wiedźma zbytnio też mi nie pomogła, radząc bym się poddała), karmiliśmy mm. Problem był w tym, że po większości posiłków Wiking wymiotował, do tego stopnia, że zdarzało się, że brakowało mi czystych ubrań za równo dla niego jak i dla mnie. Poinformowaliśmy wiedźmę, mówiąc, że to już nie jest ulewanie, no ale ona wiedziała lepiej. Sami zadecydowaliśmy o zmianie mleka na inne i problemy kompletnie zniknęły, a Wiking zaczął rosnąć jak na drożdżach. Czytaj dalej »

Pani pielęgniarka

Pisałam już o wizytach, jakie składała nam pielęgniarka. Wizyty te miały skończyć się po pól roku i tak też było. A jednak. Pani pielęgniarka wraca niczym nieznośna zgaga. A jak powraca? Dostaliśmy od niej list. W liście tym napisane było, że pani Jeannette bardzo martwi się o nasze dziecko, bo nie zostało ono zapisane do dagpleje (opieki dziennej). Rozmawialiśmy z nią o tym, że jeśli uznamy, że jest to nam potrzebne, to Wikinga tam zapiszemy, ale skoro tata jest w domu i może nim się zajmować to nie ma takiej potrzeby, stwierdziła, że przyśle nam dokumenty, tak jak byśmy zmienili zdanie.Papiery wysłała, po dwóch miesiącach, ale my zdania nie zmieniliśmy, dodam, że za opiekunkę trzeba płacić i nie jest ona obowiązkowa. Więc panią J. bardzo to zmartwiło, bo na pewno nasze dziecko nie rozwija się z tego względu prawidłowo, bo mieszkanie mamy za małe (ok.100m2), no i mamy psa, który jakoby ogranicza przestrzeń naszego dziecka. Na koniec stwierdziła, że jeśli Wiking do opiekunki nie pójdzie, to ona podejmie dodatkowe kroki. List ten po pierwsze zszokował nas po drugie zmartwił. Jak ktoś może wydawać opinie na temat dziecka nie widząc go od pół roku? Tym bardziej, że nigdy nie rozwijał się wolno. Wikingowy tata zostawił jej wiadomość, by oddzwoniła. Na drugi dzień zero wiadomości (na odpowiedź telefoniczną ma 3 dni). Nas sytuacja ta coraz bardziej zaczęła niepokoić. Mąż próbował kontaktować się z jej szefową, niestety ta nie miała czasu na rozmowę, bo była na spotkaniu.Ale poskutkowało to tym, że pani J. łaskawie zadzwoniła do nas.

 

Czytaj dalej »