Monthly Archives: Listopad 2012

„W ząbek czesany”

Zastanawiam się nad tym jak to jest w Polsce z dentystą, nie pamiętam kiedy dziecko po raz pierwszy udaje się do dentysty, ale wydaje mi się, że ma to miejsce najwcześniej w okresie przedszkolnym. Tutaj jest trochę inaczej. Opieka dentystyczna jest normalnie płatna i to krocie (sama za wyrwanie zęba zapłaciłam równowartość 900zł, co bolało chyba bardziej niż sam ząb), bezpłatna jest do 18 roku życia. Także mimo, że w naszej rodzinie należy się jedynie Wikingowi (co prawda Tasja ma dopiero 5 lat, no ale jakoś o nią dentysta się nie upomina). No i w okolicach wikingowych urodzin otrzymaliśmy list z kommuny, upominającej się o zapisanie Wikinga do dentysty (niewiadomo dlaczego było to upomnienie, bo wcześniej żadnego listu nie dostaliśmy, ave duńska poczta). W liście był formularz, który wypełniliśmy, wybierając losowo dentystę w naszym mieście, a raczej klinikę, bo dentysta wybierany już jest losowo (w naszym mieście mamy dwie „kliniki” stomatologiczne). W formularzu mieliśmy również wybrać miesiąc wizyty, wybraliśmy listopad. Dziś przyszło zaproszenie na
wizytę (o dziwo bez żadnej koperty, zwykła kartka papieru z wydrukowaną datą i nazwiskiem), co prawda nie na listopad, a na 12 grudnia. Ciekawa jestem jak to ma się odbyć, bo wątpię, żeby Wiking na prośbę dentysty, grzecznie otworzył buzię do sprawdzenia. Jeśli  wizyty te organizowane są już w tak wczesnym wieku, to myślę, że chodzi tu o oswojenie się dziecka z dentystą, ale jeśli lekarz będzie chciał sprawdzić buzię siłą, no to raczej się to mija z celem. Zobaczymy jak to będzie, tak więc 10. 12 pielęgniarka, 12.12 dentysta, sprawdzą nam Wikinga od zewnątrz i od środka ;).

źródło internet

źródło internet

Biblioteka się powiększa

Ta cała sytuacja związana z pielęgniarką jeszcze zbliżyła nas do siebie, no bo tak to jest, że wspólny wróg zbliża. O czym tu dużo mówić, żaden rodzic nie pozwoli zrobić krzywdy swojemu dziecku i nie pozwoli osobom postronnym (choć ona nawet postronna nie jest) twierdzić, że z ich maluchem jest coś nie tak. A Wiking na przekór wszystkiemu rozwija się jak szalony i każdego dnia uczy się czegoś nowego, wczoraj np. dostałam w pracy sms’a o treści „twój syn właśnie nauczył się klaskać” :) i  tak klaszczemy sobie teraz na wszystko i wszystkich :). Od dawna nic Wikingowi „nie urosło”, więc teraz zaczęły pokazywać się pierwsze „trójki”, choć ciężko je wypatrzeć, a jeszcze ciężej wyczuć (uwaga, wkładanie palca do wikingowej buzi grozi cierpieniem). A teraz Wiking biega za Tasją, łapiąc się jej grzbietu, Tasja przebiega na drugą stronę, a Wiking za nią :).
A w szkolnej bibliotece mieliśmy ostatnio wyprzedaż książek, za grosze można było kupić książki, sprzedawane by zrobić miejsce nowym. Ja oczywiście nie mogłam się powstrzymać i przejrzałam te z działu dziecięcego. Niektóre z książek były zupełnie nowe, nigdy niewypożyczone. Ale mi nie zależało na nieskazitelnym stanie książek, a na ilustracjach. Zaraziłam się tym od blogowej Sroki . No i udało mi się wynaleźć kilka cacek. Koniec końców zabrałam ze sobą 7 książek (choć spokojnie wybrałabym więcej ;) ), za które zapłaciłam całe 15 kr (ok 8zł) :). Czytaj dalej »

Pani pielęgniarka

Pisałam już o wizytach, jakie składała nam pielęgniarka. Wizyty te miały skończyć się po pól roku i tak też było. A jednak. Pani pielęgniarka wraca niczym nieznośna zgaga. A jak powraca? Dostaliśmy od niej list. W liście tym napisane było, że pani Jeannette bardzo martwi się o nasze dziecko, bo nie zostało ono zapisane do dagpleje (opieki dziennej). Rozmawialiśmy z nią o tym, że jeśli uznamy, że jest to nam potrzebne, to Wikinga tam zapiszemy, ale skoro tata jest w domu i może nim się zajmować to nie ma takiej potrzeby, stwierdziła, że przyśle nam dokumenty, tak jak byśmy zmienili zdanie.Papiery wysłała, po dwóch miesiącach, ale my zdania nie zmieniliśmy, dodam, że za opiekunkę trzeba płacić i nie jest ona obowiązkowa. Więc panią J. bardzo to zmartwiło, bo na pewno nasze dziecko nie rozwija się z tego względu prawidłowo, bo mieszkanie mamy za małe (ok.100m2), no i mamy psa, który jakoby ogranicza przestrzeń naszego dziecka. Na koniec stwierdziła, że jeśli Wiking do opiekunki nie pójdzie, to ona podejmie dodatkowe kroki. List ten po pierwsze zszokował nas po drugie zmartwił. Jak ktoś może wydawać opinie na temat dziecka nie widząc go od pół roku? Tym bardziej, że nigdy nie rozwijał się wolno. Wikingowy tata zostawił jej wiadomość, by oddzwoniła. Na drugi dzień zero wiadomości (na odpowiedź telefoniczną ma 3 dni). Nas sytuacja ta coraz bardziej zaczęła niepokoić. Mąż próbował kontaktować się z jej szefową, niestety ta nie miała czasu na rozmowę, bo była na spotkaniu.Ale poskutkowało to tym, że pani J. łaskawie zadzwoniła do nas.

 

Czytaj dalej »

Się coś przyplątało

Wiking się przeziębił, co prawda gorączki nie ma, ale kaszel i kapie mu z noska. Myślę, że i tak mamy sporo szczęścia, bo pierwszy raz zdarzyło mu się zachorować (nie licząc gorączki „zębowej” i „szczepionkowej”), a i to nie jest raczej niczym poważnym, tylko przeziębieniem. Z resztą całymi dniami biega i szaleje, jedynie noce są troszkę ciężkie, bo zdarzało mu się budzić co parę minut. Ale wczoraj przespał noc całą od początku do końca, jak to było za dawnych dobrych miesięcy ;).
Ale jak pisałam, za dnia energii mu nie brakuje, wspina się na co tylko może, lata przenosząc różne przedmioty i zabawki z jednej strony domu na drugą. Zaczyna też łączyć zabawki pod względem kolorów. Ogólnie rzecz biorąc, no cudny jest ten nasz łobuziak :).

A w szkole bez zmian. Tylko dojazd do szkoły jest coraz gorszy, zimno i ciemno coraz bardziej. Ach, nigdy nie wspomniałam o tym, że do szkoły jeżdżę na skuterze (wikingowy tata jest maniakiem dwóch kółek), więc powiem wiatru jest coraz to coraz zimniejszy. No, ale zawsze jest to spora oszczędność czasu. Ale oczywiście mimo spadających temperatur, przerwy dalej spędzamy na dworze (najgorzej jest gdy dzieciaki mają mokre włosy po w-fie).

A i jeszcze odnośnie zimna, to Wikinga na spacery zabieramy już odzianego w kombinezon, wszystko jest ok, maluchowi jest ciepło, ale w kombinezonie nie dość, że wygląda jak zapaśnik sumo vel ludzik micheline, to z chodzeniem w tym stroju też jest problem. Przynajmniej upadki nie są tak bolesne, gdy człowiek zapakowany jest w poduszki powietrzne ;). Trenujemy też teraz trzymanie za rękę, bo to naszemu Wikingowi się kompletnie nie podoba, „ja sam i już!”.

Czytaj dalej »

Są granice

Moja współpraca z I., która jest nauczycielką w klasie 0 układa się różnie. Tzn. niby wszystko jest ok, ale I. potrafi czasem zaskoczyć mnie dziwną uwagą. Najgorsze jest to, że uwagi jej wpływają na moją pracę z dziećmi, bo chyba każdy wie o tym, że nie powinno się mówić pewnych rzeczy przy dzieciach, bo po pierwsze informacje potrafię przerobić, przekręcić, po drugie może to zaważyć na obrazie dorosłego w ich oczach i np. utracie szacunku, bądź uważanie, że jest na ich poziomie. No i dziś właśnie miarka zaczęła się przelewać. Po wymyśleniu zabawy, której celem było znalezienie przez dzieci przedmiotu na daną literę i podejściu do dorosłego, by mógł ten przedmiot odnotować, I. stwierdziła, że dzieci mają nie patrzeć na to, czy nazwę tego przedmiotu potrafię napisać po duńsku (jakby, którekolwiek z dzieciaków umiało wychwycić błąd w pisowni), bo ja to jestem taką osobą niepełnosprawną. Szkoda gadać. Wiem, że do świetnej mowy duńskiej jeszcze sporo mi brakuje, ale z pisaniem radzę sobie całkiem dobrze, z resztą wielu Duńczyków pisze robiąc sporo błędów i jakoś nikt nie twierdzi, że są z tego względu niepełnosprawnymi. Ja nie mam nic do osób niepełnosprawnych, wręcz przeciwnie, chciałabym z nimi pracować, bo bardzo doceniam ich szczerość, ale mówienie sześciolatkom, których wyobraźnia przetrawi wszystko na swój sposób, to jest lekka przesada. Myślę, że komentarz ten jest ostatnim, jakim puściłam mimo uszu. A myślałam, że osoba tak dojrzała jak I., swoje przeżyła i swoją mądrość nosi i powinna być bardziej taktowna, no cóż, myliłam się.

Czytaj dalej »

Wszawy problem

images

No wszawy i to dosłownie. Kiedyś jak jeszcze nie pracowałam w szkole, zawsze dziwiła mnie wszechobecna dostępność szamponów na no właśnie, na co? A no na wszy. W każdym markecie można takowy kupić. Teraz pracując w szkole wiem, że problem ten nie jest problemem bardzo często pojawiającym się. Piszę problem, choć nie wydaje mi się, że jest to dla nich problemem. Pamiętam jak, gdy ja chodziłam do szkoły, wszy były tematem tabu, co jakiś czas higienistka sprawdzała nasze włosy i jak owe zwierzątko się u kogoś znalazło to nikt o tym na głos nie mówił. Zawsze kojarzyło się to jednak z zaniedbaniem i niechjustwem. Tutaj jak tylko, u któregoś z uczniów zadomowi się owy mieszkaniec, to pojawia się na tablicy, na korytarzu informacja pt.”proszę państwa mamy wszy”.

   Mam nadzieję, że ja bynajmniej zwierzątka takiego nieświadomie nie przygarnę..
.