Pisałam już o wizytach, jakie składała nam pielęgniarka. Wizyty te miały skończyć się po pól roku i tak też było. A jednak. Pani pielęgniarka wraca niczym nieznośna zgaga. A jak powraca? Dostaliśmy od niej list. W liście tym napisane było, że pani Jeannette bardzo martwi się o nasze dziecko, bo nie zostało ono zapisane do dagpleje (opieki dziennej). Rozmawialiśmy z nią o tym, że jeśli uznamy, że jest to nam potrzebne, to Wikinga tam zapiszemy, ale skoro tata jest w domu i może nim się zajmować to nie ma takiej potrzeby, stwierdziła, że przyśle nam dokumenty, tak jak byśmy zmienili zdanie.Papiery wysłała, po dwóch miesiącach, ale my zdania nie zmieniliśmy, dodam, że za opiekunkę trzeba płacić i nie jest ona obowiązkowa. Więc panią J. bardzo to zmartwiło, bo na pewno nasze dziecko nie rozwija się z tego względu prawidłowo, bo mieszkanie mamy za małe (ok.100m2), no i mamy psa, który jakoby ogranicza przestrzeń naszego dziecka. Na koniec stwierdziła, że jeśli Wiking do opiekunki nie pójdzie, to ona podejmie dodatkowe kroki. List ten po pierwsze zszokował nas po drugie zmartwił. Jak ktoś może wydawać opinie na temat dziecka nie widząc go od pół roku? Tym bardziej, że nigdy nie rozwijał się wolno. Wikingowy tata zostawił jej wiadomość, by oddzwoniła. Na drugi dzień zero wiadomości (na odpowiedź telefoniczną ma 3 dni). Nas sytuacja ta coraz bardziej zaczęła niepokoić. Mąż próbował kontaktować się z jej szefową, niestety ta nie miała czasu na rozmowę, bo była na spotkaniu.Ale poskutkowało to tym, że pani J. łaskawie zadzwoniła do nas.
Po pierwsze zdziwiła się, że nas ten list zdenerwował, bo przecież nie napisała, że jesteśmy złymi rodzicami, tylko stwierdziła, że nie zajmujemy się dzieckiem wystarczająco dobrze, nie dbamy o jego rozwój (?!). Powiedziała też, że dziecko widziała ostatnio w sierpniu (wizyta była 2 czerwca), bo tak odnotowała, dopiero po dyskusji z mężem, potwierdziła, że rzeczywiście w sierpniu to wysłała nam list (bardzo profesjonalne notatki). Zapytała też np., czy pozbyliśmy się naszych rzeczy, bo przecież mamy ich w domu sporo w tym np. flippera (co to komu przeszkadza? tata Wikinga ma takie hobby, lubi naprawiać tego typu maszyny, czy to ma cokolwiek wspólnego z dzieckiem? Jeśli będę miała ochotę, to walnę sobie fontannę z herubinkiem na środku mieszkania, a jej nic do tego). A wyjaśnienie na to skąd cała ta afera jest najlepsze. Martwi się o Wikinga, bo przejeżdżając obok naszego domu widziała przez okna włączony telewizor (nie dziecko, ale tylko i wyłącznie telewizor) i to jej pozwoliło stwierdzić, że tata rano wstaje, włącza telewizor, sadza przed nim dziecko, sam wraca do łóżka i tak nasze dziecko wychowywane jest przez telewizję (to się nazywa profesjonalizm!). Proszę państwa mamy naszego prywatnego stalkera! Skończyło się na tym, że pani J. ma pojawić się u nas 10 grudnia, po to by mogła zobaczyć, że Wiking nie został wchłonięty przez telewizor, niczym w filmie „Duch” i że ma miejsce na rozwój i stymulację. Po tej wizycie zamierzam i tak napisać skargę na tę panią, bo uważam, że wyszła daleko poza swoje kompetencję, zachowuje się nieprofesjonalnie, a ocena rozwoju dziecka poprzez zauważenie telewizora jest już poniżej krytyki. Niech nie myśli sobie, że ma prawo do decydowania o losie ludzi, bo może w ten sposób wyrządzić wiele szkody. Wielka pani ratująca świat. Niech się zajmie prawdziwymi problemami i swoją rodziną, skoro tak bardzo jej się nudzi, a nie stresuje innych. Wikingowi na pewno nic nie brakuje, jest szczęśliwym chłopcem, rozwija się jak najbardziej prawidłowo, nie palimy, nie pijemy, nie bijemy naszego dziecka. Z resztą nie mam z czego się tłumaczyć.
Ostrzegam tylko wszystkich rodziców, którzy mieszkają w naszej okolicy i mieliby do czynienia z tą nadgorliwą pielęgniarką, zasłaniajcie okna a jej porady jednym uchem wpuszczajcie, drugim wypuszczajcie, broń Boże nie wchodźcie w dyskusję, bo jak widać różnie może się to skończyć. Ach i nie dajcie się wpakować w jej wizytacje, gdy dziecko nie trafi do dagpleje, nigdzie nie znajdziecie informacji o konieczności takich wizytacji (jakie zasugerowała nam J.).