Archiwum Bloga

Santa Claus is coming…

watermarked-IMGP5773Tak jak w zeszłym roku, tak i w tym nie mogliśmy nie wybrać się na powitanie Świętego Mikołaja, który przypływa do miasta. Niestety przez cały weekend temperatura jest powyżej zera, wczoraj sporo padało, a co się z tym wiąże? A no to, że otoczenie staje się średnio estetyczne i przyjemne, wręcz brzydkie. Ale mimo to wybraliśmy się do miasta, choć co prawda dojść tam nie było łatwo. Całe miasto spowiła gęsta mgła i dreptając wzdłuż fiordu, wody nie widzieliśmy ani grama, a co za tym idzie i statku Mikołaja nie szło dostrzec. Na brzegu stał spory tłum, orkiestra, no i w sumie Mikołaja nie udało nam się zobaczyć nawet, gdy stanął już na lądzie. Na szczęście w centrum już natrafiliśmy na pana z brodą. Wiking cieszył się jak szalony na widok Mikołaja, a chyba nawet bardziej na widok wozy strażackiego, którym Mikuś jechał. Gdy wóz zatrzymał się, Mikołaj (a raczej ich trzech ;) ) zaczął rzucać dzieciom cukierki.
Na mieście, jak co roku, można było również kupić choinki. My jednak tak jak w zeszłym roku, postanowiliśmy kupić ją od prywatnej osoby, z prostego powodu, stamtąd jest bliżej do domu, więc krótszy dystans na dzierżenie choinki ;). No więc podeszliśmy tam, by wybrać choinkę, po problemach z zeszłoroczną choinką, a raczej jej rozmiarem, wiedzieliśmy już, że szukamy tej najładniejszej z najmniejszych. Jak już wybraliśmy tę jedyną, zapłaciliśmy i ruszyliśmy w podróż do domu ;). A no właśnie, zapłaciliśmy, ale w jaki sposób, wiele osób z Polski mogłoby być zdziwionych. Podobnie jak latem wystawionych jest wiele stoisk przed domami z np. ziemniakami, marchewką itd., gdzie mamy do czynienia z pełną samoobsługą, tak samo jest z choinkami. Choinki stoją, leżą przed domem, cena widnieje na każdej (250kr), pomiędzy nimi stoi sobie stoliczek, a na nim metalowa skarbonka. W zeszłym roku mnie to trochę zdziwiło, bo o ile utarg z młodych ziemniaków nie jest jakiś wielki, to jednak po zakupie choinek przez kilka osób, skarbonka ładnie się zapełnia. Nie mówiąc już o tym, że przecież można spokojnie zabrać drzewko nie płacąc. Jednak ludzie tutaj mają do siebie sporo zaufania. Z resztą do tego tematu, jakim jest zaufanie, mam jeszcze zamiar powrócić. Czytaj dalej »

Jak to wiedźma przyleciała

Zmobilizowałam się i o wizycie wiedźmy napiszę. Kurczę, całą dzisiejszą drogę z pracy do domu myślałam jak ładnie skomponować skargę po duńsku, bo to jedno na pewno chcemy zrobić, napisać skargę na tę panią, bo jeśli 100% osób, z którymi rozmawialiśmy, twierdzi, że wyszła ona daleko poza swoje kompetencję, to chyba jednak nie są to nasze wymysły, a fakt.
Napiszę od razu, że pozostałam przy określeniu wiedźma, mimo, że na język ciśnie mi się wiele niecenzuralnych słów, ale jak pisałam, języka takiego na moim blogu nie używam (podobnie jak w życiu). No, ale każdy może sobie wyobrazić wszelkie określenia z tych najgorszych, jakie siedzą w mojej głowie.
Zacznę od początku, od jej pierwszych wizyt, bo to może pozwoli wyjaśnić dlaczego nie do końca wierzyliśmy w kompetencje wiedźmy.

Punkt 1 – smoczek: próbowaliśmy dać Wikingowi smoczka, ale on go nie chciał, ba mieliśmy nawet kilka rodzajów. Wiedźma (niech już i tak łagodnie pozostanie nazywana) doradziła nam kupno smoczków starego typu, takich okrągłych jak ja to nazywam knebelków. Kupiliśmy, Wiking nie chciał. Stwierdziła, że kupiliśmy złe, bo mamy mu dać taki od 6 miesiąca. Trochę zdziwieni spróbowaliśmy ponownie, ale jako, że był to smoczek większy, Wiking zakrztusił się i zwymiotował, wiedźma twierdziła, że to normalne przecież, a my już powiedzieliśmy dość.

Punkt 2 – mleko: jako, że walka o karmienie piersią zakończyła się fiaskiem (wiedźma zbytnio też mi nie pomogła, radząc bym się poddała), karmiliśmy mm. Problem był w tym, że po większości posiłków Wiking wymiotował, do tego stopnia, że zdarzało się, że brakowało mi czystych ubrań za równo dla niego jak i dla mnie. Poinformowaliśmy wiedźmę, mówiąc, że to już nie jest ulewanie, no ale ona wiedziała lepiej. Sami zadecydowaliśmy o zmianie mleka na inne i problemy kompletnie zniknęły, a Wiking zaczął rosnąć jak na drożdżach. Czytaj dalej »

Pracowity tydzień

   W niedzielę w całej Danii szalała burza śnieżna. U nas nie było aż tak źle, ale opady śniegu były dość intensywne. Postanowiliśmy zabrać Wikinga i Tasję do ogrodu. Tasja włączyła opcję „Lets get retarded” i latała po śniegu jak oszalała, a Wiking próbował się przemieszczać. Nie było to łatwe, bo śniegu było sporo, więc każdy krok kończył się lądowaniem na śnieżnym puchu. Długo też nie wytrzymaliśmy, bo mroziło i sypało równo.

   W poniedziałek odwiedziła nas wiedźma (myślę, że to określenie jest zbyt miłe dla tej osoby, ale nie mam włączonej cenzury, by używać treści niecenzuralnych na moim blogu). Postaram się opisać jej wizytę jak tylko ochłonę, powiem tylko, że do przyjemnych nie należała.

W środę za to byliśmy u dentysty na pierwszej, wikingowej kontroli. Troszkę się obawiałam tej wizyty, a okazała się całkiem przyjemna. Dentystka na jaką trafiliśmy jest młodą kobietą, bardzo miłą. Wiking na wstępie wizyty smacznie sobie drzemał, w tym czasie pani doktor opowiadała nam o tym co i jak. Potem musieliśmy wybudzić niedźwiedzia ze snu. Zdziwiła go trochę lokalizacja jego pobudki. Byliśmy w lekkim szoku, gdy grzecznie otwierał buzię, pokazując swe uzębienie. Dentystka była za to zdziwiona ilością zębów, jakie Wiking już posiada, dodam jeszcze, że w tej chwili wszystkie trójki są na etapie „wychodzenia”. Następna wizyta ma być za ok. rok, wtedy też Wiking miał wypróbować krzesło dentystyczne. No, ale Wiking jak to Wiking, już teraz miał ochotę na nim „pojeździć” w górę i w dół, po raz kolejny otwierając paszczę, prezentując uzębienie. Kurczę, ja jak tylko tam chcę zajrzeć to jestem pogryziona. A tak poza tym to chyba nasz maluch podbił jej serce ;). Czytaj dalej »

Zasypani

Śniegu sypania ciąg dalszy. Ciekawie zaczyna się tegoroczna zima. Zimy w Danii mieliśmy zawsze bardzo spokojne, czasem trochę śniegu i mrozu. Pamiętam jak parę lat temu, w styczniu wracałam boso, gdy obcasy dały popalić. W zeszłym roku śnieg mieliśmy przez jakieś dwa tygodnie, na koniec stycznia. Ale za to 2 lata temu też nas zasypało, ale też nie wcześniej niż w styczniu. Śniegu było tyle, że sięgał sporo powyżej kolan, wszystko pozamykali, bo nic nie dawało się odśnieżyć (za chwilkę i tak zasypywało chodniki i ulice).

No, ale powróćmy do stanu bieżącego. No więc sypie każdego dnia. Ostatnio wracając z pracy przypominałam sporych rozmiarów bałwanka. Ale za to dzieci, jak to dzieci ze śniegu są zadowolone. Czwartkowe zajęcia spędziliśmy na wycieczce na sanki (a raczej plastikowe ślizgacze). I tak z obiema, zerówkowymi klasami poszliśmy na wzgórze. Ponad 40 dzieci ciągnąca „sanki”, oj nie było łatwo dotrzeć na miejsce. Przejść musieliśmy dwa boiska, które pokryte były śniegiem po kolana (moje kolana, a co dopiero dzieci). Dotarliśmy nad wzgórze nad kanałem (kanał przebiega wzdłuż fiordu). I zjeżdżały z bardzo stromej górki, zjazd kończąc na metr przed wodą. Po paru zjazdach kilkoro dzieci już płakało, było kilka kraks, trochę krwi, no i zmarzniętych paluchów (wiało na tym wzgórzu nie miłosiernie). Większość dzieci dopadło wzgórze mniej strome. W sumie spędziliśmy tam ok 3 godziny, wszyscy byli troszku zmarznięci, ja również
mimo dwóch par spodni, no ale maluchy zadowolone. Mam nadzieję, że to ostatni taki wypad ;). Czytaj dalej »

Pada śnieg, pada śnieg

watermarked-IMGP5481Przyszedł grudzień, a wraz z grudniem najprawdziwsza zima. Trochę nas zaskoczyła, bo zazwyczaj najpierw pojawia się mróz, a potem śnieg, tym razem było odwrotnie, najpierw zasypało nas śniegiem i zaraz pojawiły się minusowe temperatury, ten śnieg utrzymujące. Dzieci w szkole szczęśliwe, co tam, że w piątek spadło tego śniegu tylko trochę, przecież można już zjeżdżać na tyłkach z górki (specjalnie usypanej) obrzucać się śniegiem (ze znaczną domieszką błota) i robić aniołki. Od piątku tego śniegu napadało już więcej. Teraz trzeba odziać Wikinga w kombinezon i puścić „w śnieg”, w końcu to jego pierwsza już bardziej świadoma zima. A kto to się cieszy ze zimy i śniegu najbardziej? Nasza wiecznie rozgrzana malamucica. W Tasję momentalnie wstępuje szatan i jej jeszcze bardziej postrzelona niż zwykle, no ale co tu się dziwić, w końcu tylko w ten sposób może poczuć chociaż namiastkę Alaski. Ja osobiście za zimą nie przepadam. Pewnie, że śnieg ma swój urok w czasie świąt, ale jak dla mnie to w te święta może się pojawiać, a zaraz po znikać. Najgorsze jest to ubieranie, wszyscy zapakowani jesteśmy w te ciepłe kurtki, wyglądając jak Pi i Sigma z programu dla dzieci, no i Wiking w sklepach zaczyna się denerwować, bo jest mu za ciepło. Jest jeszcze jeden minus. Chyba muszę zacząć chodzić do szkoły na piechotkę, a co za tym idzie wstawać sporo wcześniej, to chyba największy minus. Aj, zapomniałam jeszcze o tej ciemni, gdzie jest słońce? Zaspało?
Czytaj dalej »

„W ząbek czesany”

Zastanawiam się nad tym jak to jest w Polsce z dentystą, nie pamiętam kiedy dziecko po raz pierwszy udaje się do dentysty, ale wydaje mi się, że ma to miejsce najwcześniej w okresie przedszkolnym. Tutaj jest trochę inaczej. Opieka dentystyczna jest normalnie płatna i to krocie (sama za wyrwanie zęba zapłaciłam równowartość 900zł, co bolało chyba bardziej niż sam ząb), bezpłatna jest do 18 roku życia. Także mimo, że w naszej rodzinie należy się jedynie Wikingowi (co prawda Tasja ma dopiero 5 lat, no ale jakoś o nią dentysta się nie upomina). No i w okolicach wikingowych urodzin otrzymaliśmy list z kommuny, upominającej się o zapisanie Wikinga do dentysty (niewiadomo dlaczego było to upomnienie, bo wcześniej żadnego listu nie dostaliśmy, ave duńska poczta). W liście był formularz, który wypełniliśmy, wybierając losowo dentystę w naszym mieście, a raczej klinikę, bo dentysta wybierany już jest losowo (w naszym mieście mamy dwie „kliniki” stomatologiczne). W formularzu mieliśmy również wybrać miesiąc wizyty, wybraliśmy listopad. Dziś przyszło zaproszenie na
wizytę (o dziwo bez żadnej koperty, zwykła kartka papieru z wydrukowaną datą i nazwiskiem), co prawda nie na listopad, a na 12 grudnia. Ciekawa jestem jak to ma się odbyć, bo wątpię, żeby Wiking na prośbę dentysty, grzecznie otworzył buzię do sprawdzenia. Jeśli  wizyty te organizowane są już w tak wczesnym wieku, to myślę, że chodzi tu o oswojenie się dziecka z dentystą, ale jeśli lekarz będzie chciał sprawdzić buzię siłą, no to raczej się to mija z celem. Zobaczymy jak to będzie, tak więc 10. 12 pielęgniarka, 12.12 dentysta, sprawdzą nam Wikinga od zewnątrz i od środka ;).

źródło internet

źródło internet