Archiwum Bloga

Pani pielęgniarka

Pisałam już o wizytach, jakie składała nam pielęgniarka. Wizyty te miały skończyć się po pól roku i tak też było. A jednak. Pani pielęgniarka wraca niczym nieznośna zgaga. A jak powraca? Dostaliśmy od niej list. W liście tym napisane było, że pani Jeannette bardzo martwi się o nasze dziecko, bo nie zostało ono zapisane do dagpleje (opieki dziennej). Rozmawialiśmy z nią o tym, że jeśli uznamy, że jest to nam potrzebne, to Wikinga tam zapiszemy, ale skoro tata jest w domu i może nim się zajmować to nie ma takiej potrzeby, stwierdziła, że przyśle nam dokumenty, tak jak byśmy zmienili zdanie.Papiery wysłała, po dwóch miesiącach, ale my zdania nie zmieniliśmy, dodam, że za opiekunkę trzeba płacić i nie jest ona obowiązkowa. Więc panią J. bardzo to zmartwiło, bo na pewno nasze dziecko nie rozwija się z tego względu prawidłowo, bo mieszkanie mamy za małe (ok.100m2), no i mamy psa, który jakoby ogranicza przestrzeń naszego dziecka. Na koniec stwierdziła, że jeśli Wiking do opiekunki nie pójdzie, to ona podejmie dodatkowe kroki. List ten po pierwsze zszokował nas po drugie zmartwił. Jak ktoś może wydawać opinie na temat dziecka nie widząc go od pół roku? Tym bardziej, że nigdy nie rozwijał się wolno. Wikingowy tata zostawił jej wiadomość, by oddzwoniła. Na drugi dzień zero wiadomości (na odpowiedź telefoniczną ma 3 dni). Nas sytuacja ta coraz bardziej zaczęła niepokoić. Mąż próbował kontaktować się z jej szefową, niestety ta nie miała czasu na rozmowę, bo była na spotkaniu.Ale poskutkowało to tym, że pani J. łaskawie zadzwoniła do nas.

 

Czytaj dalej »

Się coś przyplątało

Wiking się przeziębił, co prawda gorączki nie ma, ale kaszel i kapie mu z noska. Myślę, że i tak mamy sporo szczęścia, bo pierwszy raz zdarzyło mu się zachorować (nie licząc gorączki „zębowej” i „szczepionkowej”), a i to nie jest raczej niczym poważnym, tylko przeziębieniem. Z resztą całymi dniami biega i szaleje, jedynie noce są troszkę ciężkie, bo zdarzało mu się budzić co parę minut. Ale wczoraj przespał noc całą od początku do końca, jak to było za dawnych dobrych miesięcy ;).
Ale jak pisałam, za dnia energii mu nie brakuje, wspina się na co tylko może, lata przenosząc różne przedmioty i zabawki z jednej strony domu na drugą. Zaczyna też łączyć zabawki pod względem kolorów. Ogólnie rzecz biorąc, no cudny jest ten nasz łobuziak :).

A w szkole bez zmian. Tylko dojazd do szkoły jest coraz gorszy, zimno i ciemno coraz bardziej. Ach, nigdy nie wspomniałam o tym, że do szkoły jeżdżę na skuterze (wikingowy tata jest maniakiem dwóch kółek), więc powiem wiatru jest coraz to coraz zimniejszy. No, ale zawsze jest to spora oszczędność czasu. Ale oczywiście mimo spadających temperatur, przerwy dalej spędzamy na dworze (najgorzej jest gdy dzieciaki mają mokre włosy po w-fie).

A i jeszcze odnośnie zimna, to Wikinga na spacery zabieramy już odzianego w kombinezon, wszystko jest ok, maluchowi jest ciepło, ale w kombinezonie nie dość, że wygląda jak zapaśnik sumo vel ludzik micheline, to z chodzeniem w tym stroju też jest problem. Przynajmniej upadki nie są tak bolesne, gdy człowiek zapakowany jest w poduszki powietrzne ;). Trenujemy też teraz trzymanie za rękę, bo to naszemu Wikingowi się kompletnie nie podoba, „ja sam i już!”.

Czytaj dalej »

Są granice

Moja współpraca z I., która jest nauczycielką w klasie 0 układa się różnie. Tzn. niby wszystko jest ok, ale I. potrafi czasem zaskoczyć mnie dziwną uwagą. Najgorsze jest to, że uwagi jej wpływają na moją pracę z dziećmi, bo chyba każdy wie o tym, że nie powinno się mówić pewnych rzeczy przy dzieciach, bo po pierwsze informacje potrafię przerobić, przekręcić, po drugie może to zaważyć na obrazie dorosłego w ich oczach i np. utracie szacunku, bądź uważanie, że jest na ich poziomie. No i dziś właśnie miarka zaczęła się przelewać. Po wymyśleniu zabawy, której celem było znalezienie przez dzieci przedmiotu na daną literę i podejściu do dorosłego, by mógł ten przedmiot odnotować, I. stwierdziła, że dzieci mają nie patrzeć na to, czy nazwę tego przedmiotu potrafię napisać po duńsku (jakby, którekolwiek z dzieciaków umiało wychwycić błąd w pisowni), bo ja to jestem taką osobą niepełnosprawną. Szkoda gadać. Wiem, że do świetnej mowy duńskiej jeszcze sporo mi brakuje, ale z pisaniem radzę sobie całkiem dobrze, z resztą wielu Duńczyków pisze robiąc sporo błędów i jakoś nikt nie twierdzi, że są z tego względu niepełnosprawnymi. Ja nie mam nic do osób niepełnosprawnych, wręcz przeciwnie, chciałabym z nimi pracować, bo bardzo doceniam ich szczerość, ale mówienie sześciolatkom, których wyobraźnia przetrawi wszystko na swój sposób, to jest lekka przesada. Myślę, że komentarz ten jest ostatnim, jakim puściłam mimo uszu. A myślałam, że osoba tak dojrzała jak I., swoje przeżyła i swoją mądrość nosi i powinna być bardziej taktowna, no cóż, myliłam się.

Czytaj dalej »

Nie ma złej pogody

   Gdzieś kiedyś przeczytałam, że w krajach skandynawskich ludzie uważają, że nie ma złej pogody, są tylko złe ubrania. Mogę potwierdzić, że w Danii jak najbardziej się tak uważa. Szkolne dzieciaki a każdej przerwie muszą wychodzić na dwór, nie ma to tamto, deszcz, śnieg, pizgawica. Mnie oczywiście spotkała pewna przyjemność spędzania tych przerw razem z nimi. Dzieci z klas starszych zakładają tylko kurtki i już lecą na dwór (ach, wspomnienie polskich pań woźnych, które krzyczały, gdy ktoś tylko pokazał się z nieprzebranymi butami), a dzieci w zerówce są wyposażone w całą „dworną” wałówkę. Każdy maluch ma wśród swoich rzeczy gumówce, buty zimowe, kapcie, poza tym kombinezon zimowy i regntøj, czyli ubranie przeciwdeszczowe („gumowane” spodnie na szelkach, zakładane na spodnie dzienne, i taka też kurtka). No więc zależnie od pogody zakładają dany zestaw i dawaj na dwór. Na dworze szaleją, mają m.in. sztuczną górkę (jako, że wiadomo, iż Dania jest płaska jak naleśnik), z której spychają się, zrzucają, zjeżdżają na tyłkach i nikt o tym, że ktoś mógłby się pobrudzić nawet nie pomyśli. Na początku ciężko mi było na to patrzeć, ale w tej chwili już się po prostu nie przejmuję (heh, przypomniało mi się jak dziś jedna z nauczycielek ściągała dziecko z drzewa, bo oczywiście weszło, ale z zejściem już było gorzej ;) ).

 

Czytaj dalej »

Zmieniło się cosik

   Ano zmieniło. W końcu wychodziłam sobie zajęcia w zerówce :). I tak od połowy zeszłego tygodnia na zajęcia chodzę do klasy 0A, która prowadzi I.. I. to starsza pani, która podejście do zajęć ma też trochę starsze i pewnie przydałby się im powiew nowości, no ale przynajmniej klasa jest o niebo spokojniejsza od klasy drugiej, w której byłam. A jak dzieciaki? No dzieciaki jak dzieciaki, rozgadane i pełne energii :). Jest kilkoro dzieci pochodzących z różnych krajów, jest i N., chłopiec, którego dziadkowie i mama są Polakami. Poznałam jego babcię i widzę, że się stara wpajać mu język polski, ale chyba mama już nie tak bardzo, stąd N. zna trochę polskich słów, ale jest ich niewiele.

   Niestety zmiana ta ma jeden minus, jako, że zajęcia w klasie przedszkolnej są tylko do 11.45, to muszę trochę więcej czasu spędzić w bibliotece niż dotychczas. I tak wymyślają mi tam kolejne, średnio ciekawe zadania, jak po raz 10ty sprawdzenie, czy książki znajdują się na swoim miejscu. A co panie z biblioteki robią w tym czasie? Są bardzo zajęte przeglądaniem gazet lub plotkami w pokoju nauczycielskim.

Czytaj dalej »

„Jeżdżę na kopiarce”

   Ostatnio podczas pracy w bibliotece, biblioteki nawet nie widziałam, a książki i owszem. Sztuk ich było 5, każda znacznej grubości i wszystkie 5 przeznaczone do skanowania. No, ale taki tu jest dziwny zwyczaj, że za nim coś się zeskanuje, no to najpierw się to kseruje (ponoć tak łatwiej, bo kopiarka skanuje już sobie sama, no tak, ale i tak myślę, że to podwójna robota i marnotrastwo papieru…). No więc stałam tak przez 2,5 godziny przy tym demonie marki Konica Minolta i kopiowałam, strona po stronce, książka po książce. Skanować jeszcze nawet nie zdążyłam ;). No cóż, wszystko przede mną :D. Chyba i tak lepsze to niż siedzenie i patrzenie w sufit. No, ale przyznam, że pod koniec drugiej godziny ciepło koparki, zapach tonera i widok książek napawał mnie o mdłości. Podziwiam studenckich kopiarzy ;). Ale i tak najzabawniejszy był plakat nad kopiarką, „mówiący” o tym, że kopiowanie książek jest niedozwolone ;),

   A co do sytuacji na froncie zwanym „domem”. No to nasz wikingowy tata się pochorował, niestety ale chyba natargałam tego wszystkiego ze szkoły i póki co to tylko nasz Wiking się przed tymi wirusami broni, no w końcu nie od parady nazywany jest Wikingiem ;).Tak więc leczymy mojego mężula, co by nam nie opadł na siłach, w końcu musi się rano zająć naszym maluszkiem.

Wiking też nam się trochę „popsuł”, coś go natchnęło na późne chodzenie spać i nie ma ochoty na spanie przed 23-24. I co tu poradzić…czekać aż zaśnie.