Jak się nie ma co się lubi…

IMGP5192Wakacje, ach wakacje. Tak, tak, facebook oszalał od wakacyjnych postów i zdjęć. No niestety, dla mnie od wielu lat wakacje nie istnieją, bo każde jak już spędzałam w Polsce i tak jest do tej pory, jak już są pieniądze na podróż, to kierunkiem podróży jest dom rodzinny. Zazdroszczę tych ciepłych krajów, ale tak wyszło, tak jest. W tym roku ostro planowaliśmy podróż na Bornholm, ale najpierw nie mogłam nic konkretnie planować, bo nie wiedziałam co z pracą, potem nie mogłam, bo nie wiedziałam, co z JobCenter, a na koniec wszystko było już zajęte, a i nie ma za co podróżować.

No, ale jak się nie ma co się lubi to się korzysta z uroków miasteczka, w którym mieszkamy. Nie zrozumcie mnie źle, ja wiem, że wiele osób właśnie w takie miejsca przyjeżdża na urlop i widząc zdjęcia z najzwyklejszych naszych spacerów, myśli, że pewnie powinnam postukać się po czole narzekając. Ale, jest przecież „ale”. Po pierwsze wyjazdy wakacyjne są oderwaniem się od codzienności, nie ważne gdzie, ważne, że nie u siebie. Na wakacjach wszystko inaczej pachnie, inaczej smakuje, sen jest inny. 

Wracając do uroków miasteczka. Mieszkamy sobie nad fjordem, mamy plażę, maleńka, pokrytą ostrymi muszelkami, ale jest, poplaskać się można. I tak ostatnio wybrałyśmy się z Agnieszką i jej synkiem na plażę. O matko, brakuje zdjęcia naszych wózków, bo wyglądały kosmicznie. No bo wybierz się człowieku z dzieckiem na plażę. Po pierwsze kocyki, ręczniki, ubranka na zmianę, przekąski, coś do picia (w Polsce przy plaży kupisz wszystko od loda po kukurydzę, tutaj NIC, nie mówiąc o braku nadmorskim knajpek, gofrów, smażalni :(), no i oczywiście zabawki. Oj wyglądałyśmy przekomicznie :D. Tym bardziej, gdy targałyśmy te wózki na tylnych kółkach, bo inaczej nie da rady ;). Ale było miło. Mimo, że po powrocie do domu padł Wiking i padłam ja, a ból ręki trzymał do rana.

IMGP5140

IMGP5170

Wczoraj za to wybrałyśmy się na Muslinge Festival (Festiwal Małży, konkretnie omułki, nasze miasto nazywane jest miastem tejże „muszelki”). Wybrałyśmy się wieczorem, gdy już się trochę ochłodziło (czytaj dało się funkcjonować w gorącu). Plan był jeden, spróbować omułkowego przysmaku, z którego słynie miasto. Doszłyśmy do portu i zaskoczyła nas cisza… nie nie, wszystko ok, impreza była, ale ludzie, jakoś tacy cisi byli. Pamiętając polskie festyny, imprezę słychać z oddali. No, ale ok. Niestety następne co zauważyłyśmy to kolejkę po małże, godzina stania to minimum (duńskie tempo), a z dwoma maluchami jest to niewykonalne. Więc kupiłyśmy po zimnym piwku skierowałyśmy się ku nowo utworzonemu parku zabaw, konkretnie „cycków” (bo tak to wygląda ;) ) z trampolinami. Spędziłyśmy tam ze dwie godziny. Wiking latał jak szalony, zaczepiając wszystkie dzieci. Najlepiej szło mu z dziewczynkami i to niekoniecznie w jego wieku ;). Biegał cały czas z wypiekami na twarzy, niechętnie chciał wracać do domu (myślę, że by szalał, aż by padł). Koniec końców marudząc całą drogę, wróciliśmy do domu, Wiking zasnął raz dwa. Obiecałam, że dzisiaj znów pójdziemy skakać, więc z rana zebrałam się do kupy i ruszyliśmy.

IMGP5255

IMGP5276

IMGP5294

Na miejscu miał być pokaz baniek mydlanych, który niestety okazał się jednym panem Szwedem ze sznurkiem i kilkoma drucikami, który średnio szczęśliwie tworzył bańki, no ale niech mu będzie ;). Wiking znów wariował, szukając cały czas kompanów do zabawy. Strasznie cieszy go zabawa z dziećmi, niestety nie każde dziecko chce się z nim bawić, a on nie rozumie dlaczego, mam nadzieję, że w przedszkolu uda mu się znaleźć przyjaciół do zabawy, bo tak bardzo tego pragnie, a ja nie lubię widoku Wikinga, gdy dzieci go odtrącają.

IMGP5306

IMGP5315

IMGP5316

IMGP5333

Po zabawie wybraliśmy się na spacer do lasu. Wiking twardo maszerował na wzgórze, potem po leśnej ścieżce, po czym stwierdził, że chce do wózka. Już miałam na niego psioczyć, bo co to za spacer, gdy ja się męczę pchając wózek, a ten siedzi, ale szybko zasnął, więc zmęczenie dało o sobie znać. Ja w tym czasie próbowałam nazbierać trochę malin (jagód nie znalazłam). Dlaczego próbowałam? Bo niestety większość rosła za pokrzywami, ba i to nie byle jakimi, sięgały mi do ramion, niektóre mnie przerastały. Później usiadłam na ławeczce podziwiając widoki i odpoczywając, gdy Wiking smacznie chrapał. Jak tylko wstał powiedział „skakać, z chłopczykami”. No więc wróciliśmy do trampolin na jeszcze pół godziny. Do domu wróciliśmy po ok 5  godzinach, zmęczeni i szczęśliwi :).

IMGP5337

IMGP5335

IMGP5342

IMGP5352

I tak więc, nieważne gdzie, ważne z kim, a słońce świeci wszędzie takie samo :).

 

{ Skomentuj }

  1. Ewa

    Boshe jaki on ładny:D masz takiego ślicznego i dużego już chłopca!!!!!!!!!!!!!!! szok jak ten czas leci:):) fotki miasteczka- bajeczne

  2. Ewa

    heh no dokładnie:) z tym że starszy ” maluszek ” ma 13 lat, a mój młodszy 9 dni:)
    tyle jest już z nami:D

    zaglądałam cały czas , ale rozumiem i wiem jak jest ,że twórczość nie kwitła, jednak z ciągłym pragnieniem czekam na „WIĘCEJ” i mam nadzieję, że znow zaczniesz szaleć z postami:D

    tak ciągle myslę jak Ci sie ten mały pięknie rozwija:D a jeszcze tak niedawno był taki malutki!!!
    teraz to już dżentelmen na całego:D

  3. Ewa

    właściwie nie:D mąż przejął kontrolę:D

    pozdrawiamy serdecznie i nadal będziemy zaglądać:D

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>