Ach słoneczko u nas zagościło i grzeje równo :). No dobra, nie mamy temperatur jak w Polsce, ale jest już powyżej 20 stopni, a to na tutejsze warunki jest super. No i najważniejsze jest to, że nie ma deszczu. Latem wodę preferuje w morzu lub w basenie ;). Niestety woda w morzu jest zimna, no ale cóż nie można mieć wszystkiego, trzeba jeszcze sprawdzić, jak tam woda we fiordzie.
Tak więc nie próżnujemy i jeździmy sobie trochę, a wieczorami zajadamy jedzonko z grilla. Co tu dużo mówić, żyć nie umierać ;).
Wczoraj wybraliśmy się do zoo w Givskud, które bardzo serdecznie polecam. W zoo tym byłam już 7 lat temu i muszę stwierdzić, że niewiele się tam zmieniło, a wrażenia pozostają te same.
Cena do „parku lwów” (tak też to zoo jest nazywane) to 170kr za osobę dorosłą i 100kr za dziecko do lat trzech, czyli cennik jak najbardziej standardowy, ale jak już pisałam ostatnio, dzięki karnetowi my wstęp mamy darmowy :D. A co jest ciekawego w tym zoo i co je wyróżnia, a no to, że poruszać po nim można się tamtejszym autobusem lub własnym samochodem. No tak, to jeszcze nic nadzwyczajnego. Fajną sprawą jest to, że samochodem jeździ się pomiędzy zwierzętami. Są oczywiście zwierzęta do, których nie możemy podjechać, w tym celu mamy 3 parkingi, w różnych punktach trasy i tam zostawiamy samochód i dreptamy pomiędzy zwierzakami.
I tak jeździliśmy pomiędzy żyrafami, bizonami, lamami, zebrami, strusiami… Żyrafy są bardzo towarzyskie i lubią podchodzić do samochodów, nam też pokazał się jęzor w otwartym oknie ;).Po zaparkowaniu na pierwszym z parkingów, poszliśmy zobaczyć goryle, które znajdują się za fosą oraz małpy, które nie znajdują się w klatce, tylko biegają pomiędzy ludźmi. Były tam też kózki, których było mi trochę szkoda, bo małpom coś odbiło, wrzeszczały i przeganiały kozy z miejsca w miejsce, no cóż, Wikingowi te krzyki podobały się i to bardzo, sam później próbował naśladować odgłosy małp.
Chyba przy tym parkingu (nie jestem pewna) mogliśmy zobaczyć nosorożce. Ciekawą rzeczą przy nosorożcach jest drewniana tablica w kształcie nosorożca, przy której leżą gwoździe i młotki i do tej tablicy przybija się duńskie monety z dziurką, jako datki. Stoi tam też karmik dla nosorożców z grubej stali, zgięty w pół i wygięte kraty, które jeden z byłych nosorożców zniszczył (na imię miał Brutalis, o czymś to świadczy ;) ).
Później pojechaliśmy zobaczyć lwy i tu jedna z największych atrakcji, bo między lwami jeździmy samochodem (po wjechaniu przez bramę). I lwy tym razem co prawda widzieliśmy, ale niestety leżały rozleniwione. Zdjęcia wśród lwów można robić oczywiście tylko przez szybę…
Po lwach zaparkowaliśmy na kolejnym parkingu, gdzie znajduje się kilka miejsc, gdzie można coś zjeść i place zabaw. I muszę przyznać, że są to place zabaw z prawdziwego zdarzenia. Są podzielone na 4 części, jedna część jest dla dzieciaków starszych, z linami i innymi wspinaczkowymi „przyrządami”, później jest część z trampolinami, gdzie trampolin jest przynajmniej z 10, jest też gumowa „kula” po której można się ślizgać i skakać, na około stoją kolorowe, plastikowe kanapy, które wyglądają jak prawdziwe. Trzecia część to ślizgawki i huśtawki, a czwarta to część dla maluchów. Na prawdę rewelacja.
Przy tym parkingu znajdują się też strusie i wydry amerykańskie, które ponoć są ogromne, niestety widzieliśmy je tylko na ekranie z kamer zamontowanych w ich „budach”, gdzie leżały wywalone do góry brzuchami.
Przy ostatnim parkingu poszliśmy zobaczyć wilki, słonie i wielbłądy. Jeden ze słoni chodził cały czas z wielką piłką, mogliśmy przeczytać, że słoń ten dostał piłkę kilka lat temu i od tej pory nie spuszcza jej z oka (normalnie jak Wiking i klucze ;) ). Ale nie to było największą atrakcją dla Wikinga, najbardziej spodobał mu się wielbłąd, którego mógł pokarmić trawką ;).
W zoo spędziliśmy około 4 godziny, ale można tam spokojnie spędzić więcej czasu, jeśli ma się ochotę na obiad, bądź zrobienie grilla (miejsc na posiłek jest mnóstwo), no i jeśli dzieciaki mają ochotę szaleć na placu zabaw. Na prawdę gorąco polecam, tym bardziej, że wizytę tę można połączyć z legolandem (oczywiście wtedy trzeba liczyć 2 dni), który znajduje się mniej niż 20km od Givskud.
A w drodze powrotnej do domu odwiedziliśmy na moment wikingowych dziadków od strony taty. Tam Wiking latał jak szalony, co zaowocowało padnięciem po 5 minutach w drodze powrotnej (i dzięki Bogu, bo w drodze do zoo troszkę marudził).
Wielce szałowy post, interesujące zapisy polecam wszystkim lekturę Producent placów zabaw