Skoro w ostatnim poście napisałam, że mój blog jest zakurzony, to co mam teraz o nim powiedzieć? Ale tym razem mam bardzo dobre wytłumaczenie mojej nieobecności, mianowicie wakacje w Polsce. Oj szybko ten czas zleciał i oczywiście nie wszystko co było w planach, udało się zrealizować, ale najważniejsze to to, że spędziliśmy czas z rodziną.
Najgorsza oczywiście była podróż, miałam ogromne obawy odnośnie tego jak Wiking to zniesie, ale nie było tak źle, mimo kilkunastu godzin w foteliku. Choć w tej chwili na fotelik chyba już nie może patrzeć ;).
Mogę w tym samym miejscu polecić fotelik MC Tobi, Wikingowi było wygodnie, a i nie pocił w nim się jakoś bardzo (mimo, że często czytałam o tym problemie z fotelikami), ach no i najważniejsze, że fotelik jest bezpieczny.
Wracając do wakacji, to w pierwszy weekend po przyjeździe „oddiabełkowaliśmy” (ochrzciliśmy) naszą pociechę. Teraz już wiem, dlaczego ludzie chrzczą dzieci, gdy te są jeszcze niemowlaczkami. Nasz Wiking niemowlaczkiem już nie jest, więc ma już swoje zdanie i zaczyna łobuzować. I tak podczas chrztu był zainteresowany księgą księdza, tym co ksiądz wylewa mu na włosy i wyraził swoją opinię na temat zakładanej mu szatki, którą teatralnym ruchem z siebie zrzucił. No tak to jest, gdy chrzcimy 9-miesięcznego Wikinga. Ale ogólnie wszystko udało się świetnie, a to za sprawą ogromnej pomocy rodziny, i spędziliśmy miło czas.
Pogoda też dopisała, może i nawet za bardzo. Przez cały nasz pobyt w Polsce temperatura nie spadła poniżej 30st., a najlepszymi przyjaciółmi okazali się wentylator i klimatyzacja w samochodzie. Większość spakowanych przeze mnie ubrań nigdy nie ujrzała światła dziennego, bo zakładaliśmy na siebie jak najmniej. Ale nie narzekam, bo dzięki temu mogliśmy zasmakować prawdziwego lata.
Jeden dzień spędziliśmy nad jeziorkiem w Czechach, taki o rodzinny wypad.
A lipcowy tydzień spędziliśmy nad jeziorem turawskim. Wypad na Mazury się nie udał (choć może i dobrze, bo to kawał drogi), więc na szybko szukaliśmy czegoś blisko i udało się zarezerwować miejsca w Turawie, w OW. Scorpion, który mogę z czystym sumieniem polecić. Fajne, murowane domki nad samym jeziorem, plac zabaw dla dzieci, barek i parę metrów dalej restauracja. Byliśmy razem z moimi rodzicami i czas upłynął nam na kąpielach i grillowaniu, niejednokrotnie przerwanym przez nagłe burze ;). Wiking zapałał miłością do wody, co dziwiło niejednego „urlopowicza”, ba nawet niejednokrotnie zasnął w wodzie ;). Cały ten tydzień zleciał niestety w mig.
Po powrocie z Turawy pozostał nam tylko czas na ostatnie zakupy i powrót do domu.
No i tak jesteśmy już z powrotem w DK. Pogoda jest tu bardziej jesienna niż letnia, ale przynajmniej opalenizna z Polski przypomina nam o słońcu.
Będąc w Polsce załatwiłam w końcu wikingowe obywatelstwo i tak o to nasz Wiking jest teraz polsko-duńskim Wikingiem. Myślę, że w kolejnym poście opiszę jak takie załatwianie wygląda, a nóż się to komuś przyda.
P.S. Na wakacjach Wiking dorobił się zebiszcza nr 7. Nr 8 jest już w drodze :).