No więc byłam jedną z tych szczęśliwych mamuś, szczęśliwego dziecka, które było tak szczęśliwie zadomowione w moim brzuchu, że nie chciało wyjść. No więc co w takiej sytuacji robi się w Danii? Ogólnie rzecz biorąc najchętniej nie robiono by nic, no, ale gdy czas przenoszenia zbliża się do dwóch tygodni, to lekarze/położne w końcu się litują nad ciężarną i zapowiadają wywoływanie. Niestety nie jest to zbyt fajna procedura, tym bardziej, gdy mieszka się daleko od szpitala i nie ma samochodu (na szczęście w moim przypadku, w tym czasie byli już u nas moi rodzice i mogli zawozić mnie do szpitala). No więc wszystko zaczyna się od umieszczenia ciężarnej w pokoju „porodowym”, sprawdzeniu postępów, a później podania prostaglandyny. Potem trzeba poczekać godzinę, by położna mogła podłączyć ktg i sprawdzić tętno płodu. Jeśli zabieg ten nic nie pomoże, to jest powtarzany wieczorem. I tu pojawia się problem, gdy mieszka się kawałek drogi od szpitala, to powrót do domu na godzinę nie ma sensu. W ten o to sposób spędziliśmy z mężulem w tych małych pokoikach trzy dni.
Trzeciego dnia już zmęczenie było ogromne, gdyż siedzenie od 10 do 19 w szpitalu i gapienie się w ścianę bywa wykańczające, tym bardziej, że już drugiego dnia zaczęły się skurcze, które występowały co 5 minut, ale niestety nic poza bólem nie wywoływały. Dnia trzeciego postępów wciąż brak, na szczęście kolejna położna, na wieczornym dyżurze zlitowała się i podała oksytocynę. Mogę dodać, że położna z dziennej zmiany zapytana o to co zrobimy skoro dalej nic się nie dzieje, powiedziała, że będą podawać prostaglandynę przez kolejne dni (to może załamać).
Koniec końców poród mój trochę się skomplikował, zakończył się cesarskim cięciem, ale nie będę o tym tu pisać, na szczęście oboje z Wikingiem jesteśmy cali i zdrowi.
Jeśli chodzi o możliwości znieczulenia, to w Danii jest kilka opcji, wszystkie darmowe, i tak mamy oczywiście epidural, gaz rozweselający, okłady, akupunkturę… Jeśli chodzi o epidural to każda ciężarna może o niego poprosić, ale nie zawsze może go dostać, gdyż czasem anestezjolog może być zajęty i po prostu nie zdąży go podać. Jest również możliwość umówienia porodu w wodzie.
Ach zapomniałam dodać, że jeśli poród rozpocznie się naturalnie, np. w domu, wtedy należy zadzwonić do szpitala, gdy skurcze występują co 5 minut, wtedy też informują nas kiedy do szpitala należy przyjechać (znam przypadek, gdy kobieta nie zdążyła dojechać, wezwali karetkę i w tej karetce dziecko przyszło na świat).
To tyle odnośnie porodu. Ciekawą sprawą jest to co się dzieje po porodzie…
Jeśli jest to Twoje pierwsze dziecko i nie ma żadnych komplikacji, to po ok. 4 godzinach od porodu, kobieta przenoszona jest do hotelu (są tam położne). W hotelu może przebywać wraz z osobą towarzyszącą (osoba ta ma darmowy nocleg i śniadania). Jeśli wszystko jest ok. to opuszcza hotel po dwóch dniach. Jeśli wystąpiły jakieś komplikacje tak jak w moim wypadku (lub nie ma miejsc w hotelu), wtedy kobieta z dzieckiem zostaje w szpitalu. W szpitalu, w którym ja byłam (w Aalborg’u) pokoje były 2-osobowe, na dwa pokoje była jedna łazienka, z przewijakiem, prysznicem. Pokoje były podzielone na pół parawanem, przy każdym łóżku był wygodny fotel do karmienia i mały telewizor (jakby kto miał siłę oglądać ;) ). Bobaski były w łóżeczkach przy mamach. Poza tym w szpitalu był jeszcze jeden pokój z przewijakami i fotelami do karmienia. W każdym momencie można było wezwać położną za pomocą guzika przy łóżku. Posiłki były smaczne (taki bufet). Do dyspozycji mam były ręczniki, koszule, piżamy, pieluszki dla dzieci i ubranka. Były wyznaczone czasy wizyt (tatusiowie mieli bez ograniczeń), ale zawsze można było wyjść z maluchem na korytarz, gdzie stały stoliki z krzesłami.
A co jeśli jest to poród numer 2, 3, 4…? W tym przypadku, jeśli nie wystąpiły komplikacje, zarówno mama jak i niemowlę po ok.4 godzinach od porodu wracają do domu.
Po powrocie do domu, przez okres ok.9 miesięcy odwiedza nas w domu pielęgniarka (sundhedplejerske), która mierzy, waży dziecko i sprawdza jak się mamy. Te wizyty jak dla mnie średnio przydatne. Bardziej ciekawi mnie waga i wzrost mojego dziecka niż to co pielęgniarka ma do powiedzenia. Za każdym razem była zdziwiona, że ja nie mam pytań odnośnie Wikinga (nie wiem czy duńskie mamy nie mają instynktu i jakiś „podstaw” macierzyństwa), za to innym razem jak zapytałam o szczepienie, to nie umiała udzielić mi odpowiedzi. Na szczęście czeka mnie jeszcze tylko jedna wizyta tej pani. Na szczęście, bo tak jak pisałam, nie widzę ich potrzeb, a poza tym zawsze czuję się spięta jak przychodzi, bo mam wrażenie, że podlegam ocenie. Dodam jeszcze, że pielęgniarka publikuje raport z wizyt w dzienniczku naszego dziecka, do którego mam dostęp przez www.sundhedsvejen.dk, pisze tam o dziecku, o tym o czym rozmawialiśmy (nawet o tym, że mama rozmawia z dziadkami przez skype ?!) i o tym co nam doradzała (tutaj chyba mamy do czynienia z metodą kopiuj-wklej, bo rzadko kiedy są to informacje prawdziwe).