Od czego by tu…

Przerwa w pisaniu bloga nawet tylko dwutygodniowa, zwłaszcza taka, która nie jest spowodowana brakiem tematów, powoduje to, że człowiek nie wiem od czego zacząć ponowne pisanie. No więc chyba dzisiaj napiszę tylko tak ogólnie, a później może o tym co najważniejsze.

No więc byłam z Wikingiem w Polsce. Jak zwykle czas zleciał nam tam w mgnieniu oka, ech szkoda :(. Jak zwykle również przy tak krótkiej wizycie nie z każdym zdążyłam się spotkać, no ale przynajmniej spędziłam dużo czasu z rodziną i spotkałam się z kilkoma z moich przyjaciół. No i już za nimi tęsknie, no ale cóż, takie życie na obczyźnie.

Do Polski dostaliśmy się za sprawą kilku środków transportu ;): 2 autobusy, 2 samoloty, plus samochód (chyba wypadałoby jeszcze jakiś prom zaliczyć ;) ). Jako, że lecieliśmy późno, to nie było łatwo, Wiking dokazywał zarówno przez zmęczenie i niechęć do siedzenia w jednym miejscu. Do Polski po raz pierwszy lecieliśmy z SASem, który przysporzył nam sporo stresu, bo najpierw spóźnił się pierwszy samolot, więc jak na złamanie karku leciałam na kolejny (miałam mieć godzinę czasu pomiędzy lotami, no ale ostatecznie miałam znacznie mniej). Na szczęście dobiegłam na ostatnią chwilę, tak przynajmniej myślałam. Jak się okazało, w samolocie spędziliśmy kolejne 40 minut, bo na kogoś czekaliśmy, więc kolejne spóźnienie. Wiking był coraz bardziej podirytowany, na szczęście trafiła nam się bardzo miła stewardessa, która próbowała go zabawiać. Wiking nie pozostawał jej dłużny, wodząc za nią wzrokiem, machając do niej i puszczając całuski. Tak więc SAS mnie zawiódł, tym bardziej, że samoloty mają jeszcze ciaśniejsze niż Norwegian. Zabawne jest to, że gdy wchodzimy na ich polską stronę, pierwsze co widzimy to napis : „Spokojnie, będziemy na czas. Cechuje nas punktualność”, tiaaaaa. Koniec końców cała podróż trwała dość długo, autobus mieliśmy o 18, a w domu w Polsce byliśmy po 6stej następnego dnia. Z Polski wracaliśmy Norwegianem i zajęło nam to w sumie już tylko 10 godzin ;).

A co robiliśmy w Polsce? Tak jak pisałam, gościliśmy się ;), zajadaliśmy :). Byliśmy też na basenie, co Wiking uwielbia. No i oczywiście zaznaliśmy ostatniego oddechu zimy z przeogromną ilością śniegu. A, no i zaliczyłam dentystkę, która pozbawiła mnie jednego zęba, co nie było łatwym zadaniem i niestety zakończyło się braniem antybiotyków i teraz  funkcjonowaniem na tabletkach przeciwbólowych.

Nasz Wiking za to poznaje nabywa nowych umiejętności i tak mamy już nazwane „auo”(auto), robienie rączką „Indianina”, mówienie i pokazywanie gestem, że czegoś nie ma, a do „raz, dwa trzy” dołączyło „cztery” ;). A no i pozbyliśmy się już do końca picia ze smoczka, wieczorne mleczko „wciągane” jest słomką. Ach, no i ważna sprawa, Wiking został przystrzyżony :). Oj łatwe to nie do końca było, ale jako, że to fryzjerka przyszła do nas (a raczej do domu mojej siostry), to mogliśmy cudować i próbować wszystkiego.

No i od czwartku jesteśmy już w Danii, razem z mężulem i Tasją. W piątek byłam już w pracy, choć pracy było niewiele, ze względu na konflikt nauczycieli z kommuną, ale o tym będzie chyba kolejny post. Zdjęcia też pojawią się później, bo części nie zabrałam z komputera mojej mamy, a pozostałych jeszcze nie wrzuciłam na komputer, chyba muszę się znów przestawić ;).

 

{ Skomentuj }

  1. Mama

    ach jak tęsknię!!

  2. wujek

    czekamy co dalej, a jak świeta z Wikingiem

  3. calineczka

    też tak mam, że dużo tematów w głowie, a jak chcę coś napisać, to nie wiem o czym. :)

Odpowiedz na „friggiaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>