Ponoć mężczyźni nigdy nie dojrzewają, przez całe życie uwielbiają zabawki i tylko ich cena się zmienia…oczywiście wzrasta. Widzę to po moim mężulu i jego hobby (liczba mnoga od hobby? ktoś wie?). No więc hobbym numer jeden są zdecydowanie dwukołowce i każdy element ich budowy od śrubki po tłumik. Hobby numer dwa to flippery, automaty do gier. Na szczęście nie w opcji hazardowej, a jedynie w opcji zbuduj, napraw i sobie pograj. W hobby numer trzy niechcący sama mężula wpakowałam kupując mały, zabawkowy, zdalnie sterowany helikopter. Tak się mu spodobało, że zabawki typu RC rosły i kolekcja się powiększała. W tej chwili to maszyny te nie mają już zbyt wiele wspólnego z zabawką. No i hobby numer pięć, czyli wszechobecna elektronika. Naprawianie, składanie, przerabiania i zabawa w Mac Gyvera. Ach, zapomniałam o nowym hobby numer sześć, czyli o akwarystyce…
No i sprawa jest taka, że rośnie mi w domu drugi mężczyzna i już widzę w nim małego mężula, bo wszystko, co robi tata jest oczywiście bardzo interesujące. Wiking ma już swój zestaw męskich zabawek i wzbudzają w nim coraz większe zainteresowanie. I tak Wiking posiada własnego jeepa (kurczę nawet ja nie posiadam czterek kółek). Prezent od cioć, którego od początku uwielbia. Oczywiście wcześniej ledwo w nim siedział, a teraz siedzi już niczym szef. Ha! a jeep jest zabawką dla obu moich panów, bo jest zdalnie sterowany, więc tata może kierować „Wikingiem”.
Kolejną zabawką jest motocykl, który Wiking dostał rok temu od cioci i tak leżał i czekał na swój czas. Czas nadszedł i Wiking motocykla nie opuszcza. Jeździć się nauczył, ale to nie to jest głównym sposobem na motor. Mianowicie motor ten najlepiej się ciągnie za kierownicę, wędrując po całym mieszkaniu. Ba nawet na kanapę go wciąga. Przyznam się, że w pewnym momencie bałam się, że wciągnie swój pojazd do łóżka. Na szczęście spali osobno ;).
A pozostałe zabawki to nic innego jak „nie-zabawki”, czyli wszystkie tacine narzędzia, ukradzione, gdy nikt nie widzi…