No tak, kolejny tydzień zleciał jak biczem strzelił. Już prawie całkiem się wykurowałam, no ale w między czasie jeszcze mężula choróbskiem łapnęłam, na szczęście on też ma już się dobrze.
Troszkę się w tym tygodniu wydarzyło. Najpierw miałam kolejne potyczki z JC (vel.Jędzami Czychającymi lub…nie tego lepiej nie będę pisać -cenzura), no bo przecież oni żyją z irytowania człowieka. Grzecznie zarejestrowałam się na ich stronie i czego się dowiaduję, a no, że się wyrejestrowuję 11.02, no tak, wychodzi na to, że ktoś za mnie taki „wniosek” zgłosił. Zastanawiam się czy to już nie zakrawa o stręczycielstwo. Znów mail do opiekunki ze screenshotem i pytaniem „co do cholery?”. Na drugi dzień list w skrzynką, mówiący o tym, że od 11.02 nie będę otrzymywać pieniędzy, bo mój wniosek o nie został odrzucony (gdybym tylko jakiś zgłaszała…), na szczęście tym razem Ch. zajęła się tym jak należy i już jest wszystko wyjaśnione. Dodatkowo dzisiaj przyszła mi wiadomość bym potwierdziła mój plan pracy, ciekawe jest to, że ten plan powinien się tam znaleźć jak pracę zaczęłam, ale co tam, 5 miesięcy w te czy we wte. W przypadku JC, chyba już nic mnie nie zaskoczy.
Niestety coraz częściej przekonuję się o tym, że w Danii na dość ważnych dla ludzi stanowiskach, pracują osoby kompletnie niekompetentne i to nietylko w JC. W szkole pracuję już szósty miesiąc i jak do tej pory, tylko jedna wypłata była wypłacona tak jak należy. W tym miesiącu np. potrącono mi za dwa dni wolnego, którego oczywiście nie brałam, co zabawniejsze, jeden z tych dni to dzień, gdy w pracy byłam do 16.30. Znów musiałam wszystko wyjaśniać i pani księgowa z uśmiechem oświadczyła, że się pomyliła i już wszystko załatwione, a pieniądze dostanę przy następnej wypłacie. Co tam ich obchodzi, że zarabiasz niewiele i może te pieniądze miały już swoje przeznaczenie, przecież dostaniesz je za miesiąc. Chyba coraz mniej dziwi mnie to, że tak wiele Duńczyków zażywa Prozac…
No to tyle jeśli chodzi o formalną stronę Danii w tym tygodniu. Za to w szkole nastąpiły chyba pozytywne zmiany. I. odeszła na emeryturę i na jej miejsce przyszła J., która póki co wydaje się miłą osobą, zobaczymy jak to będzie wyglądało w przyszłości. I. odeszła z pompą, było dobre jedzonko i zaskakująco dobre jak na Danię, ciasto.
A co tam w domu? Wiking ostatnio zainteresował się Mieciem, misiem, którego na pierwszy rzut oka nie posądzamy o bycie dziewczynką ;). Ponosił go, pogadał do niego niczym do telefonu, rzucił, a potem grzecznie podniósł i zrobił „cacy”. Niestety 5 minut Miecia już się skończyło, no ale jest szansa, że Wiking jeszcze do niego powróci.
Poza tym pogoda jest trochę kapryśna, niby się ociepliło, ale za chwilę znów przymrozek. Jednego dnia wichury i latające śmietniki, innego deszcze, a jeszcze innego słońce. No i tak właśnie słoneczko nas dziś zaskoczyło. Wybraliśmy się na zakupy, ale było tak przyjemnie, że przeszliśmy się trochę. Morze jest mocno zmrożone, ale urokliwe. Wiking grzecznie spacerował, trzymając tatę za rękę. Przeszedł spory kawał, a jak dotarliśmy do domu, to chciał więcej. Więc zabraliśmy aparat i wyszliśmy na chwilę do ogrodu. Wiking chętnie by został w nim dłużej, no, ale w końcu pora była rozpakować zakupy. Ach zapomniałam dodać, że za nim wyszliśmy na dwór, Wiking przytargał swój kombinezon i chodził z nim za mną, dopóki go nie ubrałam i nie wyszliśmy. Uparciuch mały.