Trzeba się ponownie wyżyć kreatywnie, a co! Bardzo podobają mi się łapacze snów/koszmarów, jakie robi między innymi Moimili, ale cena, no cena mnie trochę odstrasza. Dlatego gdy zobaczyłam jak innych blogach pojawiają się dyi odstraszacze, pomyślałam, że sama sobie owy zrobię.
Plan był taki, żeby miał w sobie kolory chłopięce, bo może kiedyś zagości w wikingowym pokoju (jak już Wiking taki pokój będzie miał). Będąc w Polsce odwiedziłam pasmanterię, kupiłam kilka wstążek i tamborek. Mamuś moja podarowała mi serwetkę, z włóczki powstały pompony, a w Netto w Polsce kupiłam guziki, obite materiałem (potem dokupiłam jeszcze paczkę w Netto w Danii), których w pasmanterii nie mieli. Myślę, że zamiast wstążek, można użyć pasemka bawełny, wtedy byłyby bardziej zwiewne, mniej sztywne. Ac, no wstążki przeszyłam żyłką, bo właśnie przez to, że są sztywne i śliskie, rozluźniały się.
Nie wiem jak Wam, ale mi efekt się bardzo podoba, uwielbiam takie gadżety. A no i koszt takiego domowe odstraszacza to w moim przypadku jakieś 25zł (ale jak ktoś ma większość potrzebnych rzeczy w domu, to wyjdzie jeszcze mniej).
Ale, ale nie tylko wikingowa mama była kreatywna. Wiking od swojej cioci dostał domek do malowania. W sumie mieliśmy zostawić go na ciepłe dni, żeby postawić go w ogrodzie, ale z drugiej stronie, tutaj pada na tyle często, że trzebaby go przenosić do środka. Oczywiście jak się uchowa do lata, to w ogrodzie będzie wypróbowany :). No więc, tak o to stanął wczoraj w naszym „salonie”. Wiking oszalał i… próbował do domku wchodzić przez okno. No właśnie, taki chochlik się wkradł, że zamiast dwóch różnych części domku, trafiły nam się dwie takie same, akurat te bez drzwi. Ale tragedii nie ma, nożyczki w ręce i drzwi już są, a to, że rysunki się nieuzupełniają, dla Wikinga nie ma żadnego znaczenia.
I tak wieczorem Wiking, gdy tylko mówiłam, że pora spać, biegł do domku i zamykał za sobą drzwi ;). Przynajmniej mógł się poczuć, jakby miał swój pokój i mógł zamknąć drzwi za mamą ;). Gdy zgarnęłam go do sypialni, ten wciąż mówił „domek, domek, domek” pokazując na drzwi…
Na drugi dzień zabraliśmy się za ozdabianie wikingowej hawiry. Najpierw wzięłam mazaki, ale szybko okazało się, że najlepiej pracuje się Wikingowi farbami w sztyfcie. I tak mazał tu i tam, wielce przejęty, próbował malować też kółka. Na domku zasiadła biedronka, jako, że po pobycie w Polsce, „łonka” stała się chyba jego ulubionym zwierzakiem (nie pytajcie o reakcje, jak tylko jakąś Biedronkę mijaliśmy).
Nie spodziewałam się, że go aż tak to wciągnie. A, że trochę tego miejsca do malowania na domku jest, to będzie można kontynuować przez parę dni ;). Tak więc ciotka Marzena dopasowała prezent do wikingowych potrzeb ;). A my, mamy kolejny zapełniacz w pokoju :D.
cieszymy się ze mu sie podoba szkoda tylko ze nie było tych drzwi
Ale już są ;)
Nie mogę się doczekać kiedy Szymon będzie malował swój domek :)
A to ze dwa lata jeszcze.
A co do łapacza snów od jakiegoś czasu próbuję się zabrać i nie mogę.
W sumie niewiele pracy (no chyba, że umiesz sama zrobić koronkową serwetkę ;)), a efekt faaajny :D