Nie lubię się żegnać, no w końcu kto lubi, tym bardziej, gdy wie się, że już raczej się nie wróci. Dzisiaj musiałam po raz ostatni przyjść do szkoły. Miałam spotkanie z panem z JC (który nomen omen na ostatnie spotkanie nie przyszedł, ba nawet przepraszam nie powiedział, jedynie wyznaczył nowy termin) i dyrektorem, więc przy okazji miałam odwiedzić dzieciaki.
I tak umówiłam się z nimi, że wpadnę na godzinę przed spotkaniem. Miała czekać na mnie niespodzianka. Domyślałam się, że dzieciaki narysują coś dla mnie. I tak gdy przyszłam, dzieci wyszły na przerwę. W czasie przerwy kilka razy zostałam poinformowana, że mam nie wychodzić z klasy ;). Gdy lekcja się zaczęła wszystkie dzieciaki weszły do klasy, ustawiły się w rządku i zaczęły śpiewać, ułożoną dla mnie piosenkę. Później dostałam prezent i…się posypałam. Emocje wzięły góry i wzruszyłam się jak głupia. Dzieciaki się na mnie rzuciły z uściskami, 33 małych ludzi.
Wyściskałam się z nauczycielkami i musiałam iść na spotkanie. Miałam cały czas ściśnięte gardło, więc dobrze, że spotkanie było tylko formalnością. Widząc prezenty i list polecający, pan z JC stwierdził, że w sumie nie potrzeba mu nic więcej, bo widzi, jak poszła mi tutejsza praca. Niestety mimo, że wiem, że kontrakt tego typu jest często przedłużany, to on cały czas upierał się przy tym, że wedle prawa nie mogę już tutaj pracować (no chyba, że mnie zatrudnią).
Dostałam też pewną propozycję, ale póki co nie wiem co z tego wyjdzie.
A co do prezentu, to dostałam cudowne rysunki wraz ze zdjęciem dzieciaków, podziękowania od A., od dyrekcji dostałam również paczkę z pięknie pachnącą kawą, czekoladkami, syropem malinowym i syropem do kawy. Same pyszności (kawa mmmm).
I tyle odnośnie mojej pracy w szkole. Coś się kończy, mam nadzieję, że coś innego się zacznie. Do szkoły na pewno jeszcze wrócę, choćby w odwiedziny.
No to koniec tych smutasów. Przynajmniej pogoda ostatnio dopisuje i wybieramy się z Wikingiem na spacerki. Mam w końcu miejsce, w którym Wiking bezpiecznie może pojeździć na rowerku, z czego bardzo się cieszę. A i czasem mamy towarzystwo na spacerze :).
Wikingowi ostatnio udają się poranki, bo jak nie przychodzi prezent od cioci Dominiki, to przychodzi od cioci Justyny (która swoją drogą śniła mi się, gdy zadzwonił listonosz do drzwi, craaaazy). Ciociom Wiking za prezenty dziękuje, są jak najbardziej w wikingowym guście :).
A na koniec, żeby już było całkiem miło wikingowo-malamucia koalicja pt. Ja poproszę o chleb, to zjemy go oboje…