Z ciężkimi powiekami zabieram się za pisanie posta. A no tak, praca mnie męczy ;). No jakoś muszę znów zatrybić, bo póki co wracam do domu na rzęsach. A co tam słychać w szkole? Ano zmiany. Zmieniono sposób prowadzenia zajęć w zerówkach i jakoś do mnie ta metoda nie trafia. Dzieciaki zamiast na klasy podzielono na jabłka i gruszki, no i raz mają zajęcia z nami, raz z drugą nauczycielką, a czasami mamy sałatkę owocową i wtedy są wszystkie razem. No, ale to nie jedyny podział, bo jest jeszcze podział na „garderoby” (czyli przy której klasie są kurtki) i w tych grupach dzień się zaczyna i kończy. Wszystko byłoby ok, gdyby te kurtkowe podziały były takie same jak owocowe, ale niestety. I tak wiecznie się te dzieciaki tasują, łażą w jedną i drugą, wszystko to zajmuje sporo czasu, bo oczywiście połowa trafia nie do tej klasy, do której trafić ma. No jakoś mi to średnio pasuje, ale co tam, zanim się wszystko poukłada, to już mnie tam nie będzie…
Jeszcze jedną nowością jest środa. No co tam, żadna nowość, że mam środę ;). Nowością jest środa na zewnątrz, czyt. cały dzień łącznie z posiłkiem spędzamy z dzieciakami na dworze. Nie powiem, po wczorajszej środzie nogi wchodziły mi głęboko w cztery litery. Ale przynajmniej dowiedziałam się, że w naszym mieście mamy wikingowe grobowce, czyli kopce usypywane z ziemii na ciałach zmarłych, czym zmarły był ważniejszy, tym kopiec wyższy. Na kopce można spokojnie wchodzić, ale nie wolno się go niszczyć, jest pod ochroną. Szkoda w sumie, że nie są w żaden sposób oznaczone, bo czasem to człowiek już nie wie, czy to grób, czy może sztuczna górka dla dzieciaków (jako, że górek brak, to takich sztucznych jest tu sporo). Tak więc człowiek cały czas uczy się czegoś nowego ;).
No a po przedszkolnej w bibliotece już nie pracuję, na kopiarce nie jeżdżę (yeay!). Teraz zostaje w świetlicy dla maluchów, a później dla tych troszkę starszych. Troszkę to trąci hipokryzją, bo jak pisałam pracy w świetlicy nie dostałam, a robię mniej więcej to samo co osoba co tę pracę dostała, no ale co poradzić.
Tak właśnie trafiłam do piwnicy, a no tak, nie wspomniałam jeszcze, że ta świetlica dla starszych mieści się w piwnicy. Myślałam, że ta szkoła mnie już niczym nie zaskoczy, a tu proszę! Wchodząc do piwnicy doznałam szoku, bo jest tak sporo pomieszczeń i tak w jednym mamy flippera, piłkarzyki i cymbergaja, w kolejnych stoły bilardowe, pokój z workami do siedzenia i boomboxem, pokój z fotelami i projektorem, pokój z salą dyskotekową z djką, kuchnia, salon. No szczena opada.
Dobra, a teraz nie byłabym sobą, gdybym nie pochwaliła się nowymi zdobyczami dla Wikinga. Będąc w Aars wstąpiłam do Kvicly i Kære børn, i natrafiłam na wyprzedaże dziecięcych ciuszków. W tym drugim wszystkie rzeczy z Name it były przecenione o 70%, więc za parę groszy kupiłam fajne, świetne jakościowo ciuszki. Gorąco polecam ten sklep, a przed wszystkim, gdy są promocje (bo jednak normalne ceny są dość wysokie).
Kurczę, tego posta piszę już drugi dzień, Wiking mi wczoraj nie pozwolił skończyć. Łobuz mały. Swoją drogą Wiking nazywa już samochód w trzech językach, doszedł angielski (myślę, że to za sprawą aplikacji, którą się bawi), mało mówi, ale jak mówi to w trzech językach ;).
My niedługo lecimy na Open Air, w końcu coś się dzieje, więc trzeba korzystać, choć pogoda nie zaciekawa, ale przynajmniej nie leje :). Człowiek nie ma czasu by wypocząć ;).