Rodzicielstwo wiążę się nieodłącznie z jedną rzeczą, częstym myśleniem o przyszłości. Nie jest to tak, że zanim stajemy się rodzicami, o przyszłości nie myślimy wcale, nie nie, myślimy również dość często, ale myślimy wtedy o sobie. Wraz z przybyciem na świat tego małego człowieka zmienia się niemal wszystko, w tym również nasz sposób patrzenia na przyszłość.
My się w tej kwesti nie różnimy od innych rodziców. Teraz już nie tak często rozmawiamy o tym, co będziemy robić za 10 lat, a o tym, co Wiking będzie robił za 10 lat (i czy będziemy musieli zmagać się z buntem nastolatka dla odmiany ;) ). I tak właśnie wczoraj zaczęliśmy rozmawiać z mężulem o Wikingu i o przedszkolu. Z tematu przedszkola poszliśmy o krok dalej i zaczął się temat szkoły i tego, kto w jakich lekcjach będzie mu pomagał. Stwierdziłam, że językowi duńskiemu raczej nie podołam, no i historii Danii też nie. Mężul stwierdził, że z tym nie będzie problemu, bo historia Polski jest długa, rozbudowana, przepojona wydarzeniami, ale Danii, no… nie do końca.
A co z geografią? Pamiętacie naukę geografii w szkole, przecież Polska to geograficzny wulkan, mamy dosłownie wszystko, a w Danii… no cóż… gór brak, rzek brak, jezior niewiele.
Na pewno będzie trzeba przypomnieć sobie sporo ze szkoły, ale damy radę. Póki co mam nadzieję, że Wiking w przyszłości odnajdzie w sobie pasję do czegoś, co na prawdę pokocha i na pewno będę go wspierać w poszerzaniu zainteresowań (no chyba, że będzie to coś bardzo niebezpiecznego, wtedy będę musiała pokazać się ze strony mamuśki ;) ).
No dobra, a teraz wracamy do teraźniejszości. Słoneczko wczoraj świeciło, więc wybrałam się z Wikingiem na spacer. Poszliśmy na mini plac zabaw i mimo, że jest niewielki, bo cały plac zabaw stanowi jeden piracki statek, to bardzo mi się podoba, to ile rzeczy na tym statku można zrobić. No, ale niestety, jak to zwykle z moim małym Wikingiem bywa, po 15 minutach stwierdził, że bycie piratem jest nudne i idziemy dalej. Swoją drogą, to właśnie tych placy zabaw pełnych dzieci, jakie są w Polsce mi brakuje, tutaj zazwyczaj jesteśmy sami, ale co się dziwić, jak większość ludzi mieszka w domach i w ogródkach mają swoje prywatne place zabaw…
A na koniec pochwalę się naszym wspaniałym napojem, którym raczymy się od tygodnia. W dzisiejszych czasach, gdzie w internecie możemy znaleźć wszystko, kupić wszystko, nie musimy się przejmować, że coś jest dla nas nieosiągalne. A o czym mowa, ano o Bubble Tea :D. Tutaj niedostępne (najbliższe w Aarhus), wypróbowane w Polsce, pyszne. I tak o to zakupiliśmy nasz własny zestaw, który starczy nam na długi czas (sprzedaż hurtowa :P). Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że mężul rozkochał się w tym smaku i nigdy nie ma dość ;).
Może Ronni zamieni Colę na Bublee tea
A ja nie lubię rozmawiać o przyszłości Cali, póki co mnie ona dołuje. Wolę żyć tym co jest tu i teraz. ;)
Ale wiesz, to tylko tak, na delikatnie, odnośnie szkoły ;)