Już nie raz o tym mówiłam, że mąż jest fanem numer 1 mojego bloga. W sumie może nawet nie fanem, a raczej moim menadżerem, który „gani” mnie za złe wpisy, a jeszcze bardziej za ich brak ;). I tak dzień w dzień pierwsze co robi, to pyta mnie, czy już coś napisałam… A ja ostatnio jakaś oporna jestem. Nie wiem czy to ta pogoda, bo ogólnie jest szaro, buro, mokro i ciemno, czy mam po prostu jakiegoś blogowego lenia i mimo, że kilka pomysłów na posty mam, sterta książek do zrecenzjonowania też czeka, to jakoś weny brak.
Ale mam zamiar kopnąć samą siebie w cztery litery (choć może to być trudne) i wziąć się do roboty. Z resztą nietylko w kwestii bloga, ale również w kwestii szukania pracy. Muszę zredagować swój list motywacyjny, może to pomoże i w końcu choć na rozmowę mnie gdzieś zaproszą. Bo niestety, ale w przedszkolu, w którym teraz jestem, raczej się nie zadomowię. Coś mi się wydaje, że tak lubią oszczędność i wolą mieć tanich praktykantów, niż dać komuś kontrakt z prawdziwe zdarzenia. Szkoda, bo mimo, że tych dojazdów nienawidzę, to na pracę nie narzekam.
A co tam u nas słychać? W sumie niewiele, bez większych zmian. Wiking powoli łapie coraz więcej słów, w sumie to chłonie jak gąbka i powtarza wszystko. Jak na razie nie ma problemów z rozróżnieniem języków i bez problemu rozumie i mężula i mnie. Póki co używa większej ilości polskich słów, ale to pewnie się zmieni, bo z dnia na dzień, będąc sam z tatą, łapie kolejne duńskie słówka. Zdań póki co większych nie składa, czasem łączy dwa słowa ze sobą. Ale wszystko jest na dobrej drodze i raczej się o to nie martwię, w końcu ma sobie, co w tej małej główce poukładać.
Ogólnie, odpukać, fajny się z niego chłopak robi, jakoś się jego buntowniczość uspokoiła. Ale sam się nie uspokoił, oczywiście dalej lata i skacze jak szalony. Dziś nawet z Tasją bawili się razem, goniąc jeden drugiego, „strasząc” się nawzajem. A chichrał przy tym niemożliwie. Myślimy, że te zabawy z Tasją zrobiły z niego poniekąd „twardziela” ;). Ani on nie jest przy niej specjalnie delikatny, ani ona przy nim, ale że bawią się dobrze, to po każdym upadku wstaje z uśmiechem na ustach i biegnie dalej. Czasem gdy się uderzy przychodzi do mnie spokojnie mówiąc „ał” i daje bolącą część ciała do pogłaskania. Często ledwie zdążę go dotknąć, on już odchodzi, żeby dalej szaleć. Dobrze, że tak jest, bo widząc w przedszkolu, jak niektóre dzieci reagują, na każdą drobnostkę, upadek, to aż ręce załamuję. Ale tak jest, że niektórzy rodzice z każdego, najmniejszego wypadku robią katastrofę, nakręcając swoje dziecko i przemieniając drobnostkę w wielki dramat. Ale, ale, żeby nie było, że my jacyś nieczuli jesteśmy. Jak coś naprawdę zaboli, to pocieszamy i przytulamy.
I to by było chyba na tyle na dzisiaj (wiem, wiem mężulu, pewnie stwierdzisz, że za krótko, ale mam nadzieję, że jutro będzie ciąg dalszy ;) ).
super super:) raz bo kolejny post- nareszcie ,a dwa za to ,że młody „słownie” się rozkręca:),ze nie ma problemu z językami, a czas na poukładanie tego jeszcze ma:)no a trzy za te cudowne zabawy z Tasją widzę ,że przy nim młodnieje:):) super:)
Dzięki :). Nie wiem czy Tasja młodnieje, czasem po chwili gonitwy, już leży plaskaczem, ale Wiking nie daje za wygraną i wciąga ją w kolejną zabawę ;)
Fantastyczne krótki artykuł. Artykuły, które mają znaczący, jak również wnikliwe treści internetowych są dodatkowo satysfakcjonujące.