Zmobilizowałam się i o wizycie wiedźmy napiszę. Kurczę, całą dzisiejszą drogę z pracy do domu myślałam jak ładnie skomponować skargę po duńsku, bo to jedno na pewno chcemy zrobić, napisać skargę na tę panią, bo jeśli 100% osób, z którymi rozmawialiśmy, twierdzi, że wyszła ona daleko poza swoje kompetencję, to chyba jednak nie są to nasze wymysły, a fakt.
Napiszę od razu, że pozostałam przy określeniu wiedźma, mimo, że na język ciśnie mi się wiele niecenzuralnych słów, ale jak pisałam, języka takiego na moim blogu nie używam (podobnie jak w życiu). No, ale każdy może sobie wyobrazić wszelkie określenia z tych najgorszych, jakie siedzą w mojej głowie.
Zacznę od początku, od jej pierwszych wizyt, bo to może pozwoli wyjaśnić dlaczego nie do końca wierzyliśmy w kompetencje wiedźmy.
Punkt 1 – smoczek: próbowaliśmy dać Wikingowi smoczka, ale on go nie chciał, ba mieliśmy nawet kilka rodzajów. Wiedźma (niech już i tak łagodnie pozostanie nazywana) doradziła nam kupno smoczków starego typu, takich okrągłych jak ja to nazywam knebelków. Kupiliśmy, Wiking nie chciał. Stwierdziła, że kupiliśmy złe, bo mamy mu dać taki od 6 miesiąca. Trochę zdziwieni spróbowaliśmy ponownie, ale jako, że był to smoczek większy, Wiking zakrztusił się i zwymiotował, wiedźma twierdziła, że to normalne przecież, a my już powiedzieliśmy dość.
Punkt 2 – mleko: jako, że walka o karmienie piersią zakończyła się fiaskiem (wiedźma zbytnio też mi nie pomogła, radząc bym się poddała), karmiliśmy mm. Problem był w tym, że po większości posiłków Wiking wymiotował, do tego stopnia, że zdarzało się, że brakowało mi czystych ubrań za równo dla niego jak i dla mnie. Poinformowaliśmy wiedźmę, mówiąc, że to już nie jest ulewanie, no ale ona wiedziała lepiej. Sami zadecydowaliśmy o zmianie mleka na inne i problemy kompletnie zniknęły, a Wiking zaczął rosnąć jak na drożdżach. Czytaj dalej »