Archiwum Bloga

Jak to wiedźma przyleciała

Zmobilizowałam się i o wizycie wiedźmy napiszę. Kurczę, całą dzisiejszą drogę z pracy do domu myślałam jak ładnie skomponować skargę po duńsku, bo to jedno na pewno chcemy zrobić, napisać skargę na tę panią, bo jeśli 100% osób, z którymi rozmawialiśmy, twierdzi, że wyszła ona daleko poza swoje kompetencję, to chyba jednak nie są to nasze wymysły, a fakt.
Napiszę od razu, że pozostałam przy określeniu wiedźma, mimo, że na język ciśnie mi się wiele niecenzuralnych słów, ale jak pisałam, języka takiego na moim blogu nie używam (podobnie jak w życiu). No, ale każdy może sobie wyobrazić wszelkie określenia z tych najgorszych, jakie siedzą w mojej głowie.
Zacznę od początku, od jej pierwszych wizyt, bo to może pozwoli wyjaśnić dlaczego nie do końca wierzyliśmy w kompetencje wiedźmy.

Punkt 1 – smoczek: próbowaliśmy dać Wikingowi smoczka, ale on go nie chciał, ba mieliśmy nawet kilka rodzajów. Wiedźma (niech już i tak łagodnie pozostanie nazywana) doradziła nam kupno smoczków starego typu, takich okrągłych jak ja to nazywam knebelków. Kupiliśmy, Wiking nie chciał. Stwierdziła, że kupiliśmy złe, bo mamy mu dać taki od 6 miesiąca. Trochę zdziwieni spróbowaliśmy ponownie, ale jako, że był to smoczek większy, Wiking zakrztusił się i zwymiotował, wiedźma twierdziła, że to normalne przecież, a my już powiedzieliśmy dość.

Punkt 2 – mleko: jako, że walka o karmienie piersią zakończyła się fiaskiem (wiedźma zbytnio też mi nie pomogła, radząc bym się poddała), karmiliśmy mm. Problem był w tym, że po większości posiłków Wiking wymiotował, do tego stopnia, że zdarzało się, że brakowało mi czystych ubrań za równo dla niego jak i dla mnie. Poinformowaliśmy wiedźmę, mówiąc, że to już nie jest ulewanie, no ale ona wiedziała lepiej. Sami zadecydowaliśmy o zmianie mleka na inne i problemy kompletnie zniknęły, a Wiking zaczął rosnąć jak na drożdżach. Czytaj dalej »

„W ząbek czesany”

Zastanawiam się nad tym jak to jest w Polsce z dentystą, nie pamiętam kiedy dziecko po raz pierwszy udaje się do dentysty, ale wydaje mi się, że ma to miejsce najwcześniej w okresie przedszkolnym. Tutaj jest trochę inaczej. Opieka dentystyczna jest normalnie płatna i to krocie (sama za wyrwanie zęba zapłaciłam równowartość 900zł, co bolało chyba bardziej niż sam ząb), bezpłatna jest do 18 roku życia. Także mimo, że w naszej rodzinie należy się jedynie Wikingowi (co prawda Tasja ma dopiero 5 lat, no ale jakoś o nią dentysta się nie upomina). No i w okolicach wikingowych urodzin otrzymaliśmy list z kommuny, upominającej się o zapisanie Wikinga do dentysty (niewiadomo dlaczego było to upomnienie, bo wcześniej żadnego listu nie dostaliśmy, ave duńska poczta). W liście był formularz, który wypełniliśmy, wybierając losowo dentystę w naszym mieście, a raczej klinikę, bo dentysta wybierany już jest losowo (w naszym mieście mamy dwie „kliniki” stomatologiczne). W formularzu mieliśmy również wybrać miesiąc wizyty, wybraliśmy listopad. Dziś przyszło zaproszenie na
wizytę (o dziwo bez żadnej koperty, zwykła kartka papieru z wydrukowaną datą i nazwiskiem), co prawda nie na listopad, a na 12 grudnia. Ciekawa jestem jak to ma się odbyć, bo wątpię, żeby Wiking na prośbę dentysty, grzecznie otworzył buzię do sprawdzenia. Jeśli  wizyty te organizowane są już w tak wczesnym wieku, to myślę, że chodzi tu o oswojenie się dziecka z dentystą, ale jeśli lekarz będzie chciał sprawdzić buzię siłą, no to raczej się to mija z celem. Zobaczymy jak to będzie, tak więc 10. 12 pielęgniarka, 12.12 dentysta, sprawdzą nam Wikinga od zewnątrz i od środka ;).

źródło internet

źródło internet

Pani pielęgniarka

Pisałam już o wizytach, jakie składała nam pielęgniarka. Wizyty te miały skończyć się po pól roku i tak też było. A jednak. Pani pielęgniarka wraca niczym nieznośna zgaga. A jak powraca? Dostaliśmy od niej list. W liście tym napisane było, że pani Jeannette bardzo martwi się o nasze dziecko, bo nie zostało ono zapisane do dagpleje (opieki dziennej). Rozmawialiśmy z nią o tym, że jeśli uznamy, że jest to nam potrzebne, to Wikinga tam zapiszemy, ale skoro tata jest w domu i może nim się zajmować to nie ma takiej potrzeby, stwierdziła, że przyśle nam dokumenty, tak jak byśmy zmienili zdanie.Papiery wysłała, po dwóch miesiącach, ale my zdania nie zmieniliśmy, dodam, że za opiekunkę trzeba płacić i nie jest ona obowiązkowa. Więc panią J. bardzo to zmartwiło, bo na pewno nasze dziecko nie rozwija się z tego względu prawidłowo, bo mieszkanie mamy za małe (ok.100m2), no i mamy psa, który jakoby ogranicza przestrzeń naszego dziecka. Na koniec stwierdziła, że jeśli Wiking do opiekunki nie pójdzie, to ona podejmie dodatkowe kroki. List ten po pierwsze zszokował nas po drugie zmartwił. Jak ktoś może wydawać opinie na temat dziecka nie widząc go od pół roku? Tym bardziej, że nigdy nie rozwijał się wolno. Wikingowy tata zostawił jej wiadomość, by oddzwoniła. Na drugi dzień zero wiadomości (na odpowiedź telefoniczną ma 3 dni). Nas sytuacja ta coraz bardziej zaczęła niepokoić. Mąż próbował kontaktować się z jej szefową, niestety ta nie miała czasu na rozmowę, bo była na spotkaniu.Ale poskutkowało to tym, że pani J. łaskawie zadzwoniła do nas.

 

Czytaj dalej »

Się coś przyplątało

Wiking się przeziębił, co prawda gorączki nie ma, ale kaszel i kapie mu z noska. Myślę, że i tak mamy sporo szczęścia, bo pierwszy raz zdarzyło mu się zachorować (nie licząc gorączki „zębowej” i „szczepionkowej”), a i to nie jest raczej niczym poważnym, tylko przeziębieniem. Z resztą całymi dniami biega i szaleje, jedynie noce są troszkę ciężkie, bo zdarzało mu się budzić co parę minut. Ale wczoraj przespał noc całą od początku do końca, jak to było za dawnych dobrych miesięcy ;).
Ale jak pisałam, za dnia energii mu nie brakuje, wspina się na co tylko może, lata przenosząc różne przedmioty i zabawki z jednej strony domu na drugą. Zaczyna też łączyć zabawki pod względem kolorów. Ogólnie rzecz biorąc, no cudny jest ten nasz łobuziak :).

A w szkole bez zmian. Tylko dojazd do szkoły jest coraz gorszy, zimno i ciemno coraz bardziej. Ach, nigdy nie wspomniałam o tym, że do szkoły jeżdżę na skuterze (wikingowy tata jest maniakiem dwóch kółek), więc powiem wiatru jest coraz to coraz zimniejszy. No, ale zawsze jest to spora oszczędność czasu. Ale oczywiście mimo spadających temperatur, przerwy dalej spędzamy na dworze (najgorzej jest gdy dzieciaki mają mokre włosy po w-fie).

A i jeszcze odnośnie zimna, to Wikinga na spacery zabieramy już odzianego w kombinezon, wszystko jest ok, maluchowi jest ciepło, ale w kombinezonie nie dość, że wygląda jak zapaśnik sumo vel ludzik micheline, to z chodzeniem w tym stroju też jest problem. Przynajmniej upadki nie są tak bolesne, gdy człowiek zapakowany jest w poduszki powietrzne ;). Trenujemy też teraz trzymanie za rękę, bo to naszemu Wikingowi się kompletnie nie podoba, „ja sam i już!”.

Czytaj dalej »

Zbliżają się…

…święta. No tak, w sklepach jest już jak najbardziej świątecznie. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że wśród arsenału świątecznych rzeczy, znajdują się również świąteczne przysmaki. Zaopatrzyłam się ostatnio w kartonik gløgg (wina z przyprawami gotowego do picia, po podgrzaniu, podaję się go wraz z rodzynkami i migdałami), co prawda dość wolno mi idzie wypicie takiego kartonika, no, ale starcza na dłużej ;). Kupić można również różne smakołyki z marcepanem np. marcipan snitter (małekawałki marcepanu przekładane masą nugatową), snebolde (kule śnieżne, czyli marcepan w czekoladzie i białej polewie), różnego rodzaju czekoladki. W sklepach są również świąteczne ciastka takie jak pebernodder(ciastka korzenno, pieprzowe w kształcie małych kuleczek), brunkager (rodzaj pierniczków), vaniliekranse(kruche ciastka waniliowie), są również æbleskiver (okrągłe, smażone hmmm, nie wiem jak je nazwać, smakują troszkę podobnie do racuchów, a kształtem przypominają pączki).

Marcipan snitter w dwóch wersjachżródło internet

Marcipan snitter w dwóch wersjach
żródło internet

 

Czytaj dalej »

   1 listopada oczywiście w Polsce jest dniem ważnym  tutaj święto to nie jest obchodzone. Z reszta cmentarze również różnią się od tych polskich. Groby wyglądają raczej jak te widziane w amerykańskich filmach, sam kamień bądź płyta z napisem i trawnik, oddzielone są od siebie niskimi żywopłotami. Cmentarze są dość małe, gdyż groby są rodzinne, zazwyczaj pochowane są w nich 4 osoby. Cmentarze rozmiarem zupełnie nie przypominają cmentarzy komunalnych, jakie są w Polsce, gdzie niejednokrotnie potrzebna jest mapa, również dlatego, że czeto nawet w małym miasteczku znajduje się cmentarz przykościelny  No i cmentarze te są bardzo czyste i zadbane, ale i smutne, chociaż trudno tu mówić, że cmentarz mógłby być wesoły.

  Tak zaczęłam o tych cmentarzach, mimo, że nie o tym chciałam napisać. W poniedziałek zmarła jedna z dziewczyn piszących bloga. Zmarła na raka. Przeglądałam jej stronę, którą prowadziła odkąd zachorowała, żeby coś po sobie zostawić  zwłaszcza swojemu synkowi. Strasznie mnie to dotknęło  gdy czytając o jej zmaganiach z choroba, widziałam jak dużo musiała wycierpieć. Cały czas walczyła, walka ta trwała dwa lata.

 

Czytaj dalej »